Chiang Mai – zielono mi !

Chiang Mai – zielono mi !

Z Bangkoku jest kilka możliwości, aby dostać się do Chiang Mai. My wybraliśmy(co pewnie niektórych dziwi) troszkę droższą opcję i przejechaliśmy się pociągiem. Trasa zamiast obiecanych 12 godzin zajęła nam 15 plus 1,5 w autobusie. Dlaczego w autobusie? Bo intensywne opady deszczu podmyły tory na wysokości Lampang i trasa stałą się totalnie nieprzejezdna. Miało to miejsce 2 dni przed naszym wyjazdem. Generalnie był to jeden najwygodniejszych etapów nasze podróży! Wygodne kuszetki i relax na maksa. Trochę się nam przydało! Od momentu gdy uciąłem sobie mała drzemkę w pociągu w ciągu najbliższych 33 godzin przespałem 27. Po drodze była mała przerwa na znalezienie hostelu i obiad w Chiang Mai. Warto dodać, że Jaśminka dzielnie towarzyszyła mi w tych sennych przygodach i spaliśmy jak dwa susły, a może raczej jak mała panda i misiu barnibalek.

W Chiang Mai – stolicy północnej Tajlandii spędziliśmy 4 dni. Już podczas naszej podróży pociągiem, urzekły nas wiecznie zielone lasy równikowe i rwące wręcz czekoladowe rzeki. To był dopiero przedsmak naszych przygód. Na miejskim dworcu naganiacze zaoferowali nam darmowy transport do hotelu. Zasada prost- chcecie zostać to zostaniecie, nie chcecie to spoko. W naszym przypadku jeszcze się chyba nie zdarzyło, żebyśmy weszli i zostali w jakimś hotelu:) Tak było też w tym przypadku. Tradycyjnie już w takich miejscach zwiedzanie rozpoczęliśmy od odwiedzenia lokalnych biur podróży. Później nie pozostało nam nic innego jak ruszyć na trasę! Oczywiście wypożyczyliśmy skuter, bo to zdecydowanie najprzyjemniejszy i najbardziej mobilny środek transportu w Azji. W stolicy północnej Tajlandii z powodu niskiego sezonu wszystko jest niesamowicie przecenione. Koszty wypożyczenia skutera to 150BHT w tym 1 litr paliwa..Chiang Mai oferuje niezliczoną liczbę atrakcji turystycznych. Szczerze mówiąc, trochę nas to przeraziło. Wyjechaliśmy kilka kilometrów poza miasto i zaczęło się! Farma węży – można wejść na show 200BHT/os, farma krokodyli 300BHT za show Dalej kolejno 2 ogrody botaniczne a w nich orchidee, szkoła małp i bóg wie co jeszcze. Generalnie po wizycie w singapurskim ogrodzie botanicznym te już nie mogą tak zachwycać. Warto pamiętać także o miejscowych wodospadach, których jest tutaj kilkanaście. Pora deszczowa nie jest jednak najlepszym czasem do ich odwiedzin. Nam niestety odmówiono wstępu po jednego z nich. Jeżeli ktoś zWas nie ma czasu, możliwości pojechać do Chiang Rai to w Chiang Mai można odwiedzić wioskę plemion górskich, a właściwie zoo plemion górskich. Są tam między innymi osławione długie szyje. My podjechaliśmy pod bramę, zobaczyli tłumy chińczyków i pojechali dalej. Ta atrakcja czeka na nas w kolejnym etapie podróży.

Muzeum Insektów

Ostatecznie zdecydowaliśmy się odwiedzić muzeum i park insektów ( wejście 200BHT/osobę – po negocjacjach weszliśmy oboje za 200BHT). Niesamowicie ciekawe miejsce z jedną z najpiękniejszych i największych wystaw motyli, chrząszczy, robaków, patyczaków i wszelkiej maści innych robaków jaką widziałem. W drugiej części szanowny ladyboy wyciągał dla nas z klatek wszystkie robaki, pająki i skorpiony ( wszystko to co nie było jadowite) Mogliśmy zatem pogłaskać skorpiona, pobawić się z wielką zieloną gąsienicą. Nie powiem- ciekawe doświadczenie, szkoda tylko że nie mogłem zasmakować jednej z tych gąsienic. Była tak wielka i zielona, jakby wyjęli ją prost z talerza Pumby w pamiętnej scenie z Króla Lwa. Taka dawka białka! W muzeum była także ogromna motylarnia, pełna ogromnych mot i niesamowicie zróżnicowanych motyli. Ich kolory, barwy, kształty wprawiają w zachwyt! Jaśminka długo polowała z aparatem, jednak motyle były wyjątkowo aktywne – szczególnie te najpiękniejsze. Z ciekawostek dodam jeszcze, że muzeum jest domem najstarszego pająka świata – wpisanego na listę Światowych Rekordów Guinnessa. Staruszek ma już 49 lat i miewa się dobrze. Obserwowałem go kilka minut, ale niestety nawet włosem nie poruszył!

 

Wioska słoni

Na trasie znajduje się także Maesa Elephant Camp. Bilet kosztuje 200BHT/os i uprawnia do obejrzenia całej wioski oraz show słoni. Show odbywają się 3 razy dziennie – dwa razy rano i raz popołudniu o godzinie 13:30. Tam w końcu zobaczyliśmy w innym świetle te dostojne zwierzęta. Niestety dotychczas większość spotkanych słoni było traktowanych tylko jako maszynka do zarabiania pieniędzy. Nikt o nie nie dbał, a ich oczy były takie smutne. W Elephant Capm każdy słoń ma swojego opiekuna, a wszystkich zwierząt jest około70. Dziennie każdy dostaje 200kg pożywienia. Całe wioska jest ogromna, zwierzęta mają duże wybiegi, boisko do gry w nogę, pracownię artystyczną i wielu życzliwych ludzi wokół siebie. Oprócz wspomnianego show, można także wykupić przejażdżkę na słoniu( 600BHT/godz). Mimo że ma to charakter zarobkowy, to jednak należy pamiętać, że ośrodek trzeba jakoś utrzymać. Generalnie działa trochę na zasadzie naszych stadnin koni. Sam show był naprawdę wielki widowiskiem. Słonie tańczyły, kłaniały się, oczekiwały na oklaski. Ich opiekunowie wykonywali najróżniejsze akrobacje na zwierzętach. Słonie to tak delikatne zwierzęta i mimo swych rozmiarów, potrafiły nawet założyć kapelusz na głowę i jeszcze poklepać trąbą – sam się o tym przekonałem na własnej głowie! Dla nas największa atrakcja była gra w piłkę nożna, słonie strzelały na bramkę z najróżniejszych pozycji, – padło kilka goli. Niesamowite są również ich zdolności artystyczne. W ciągu 15 minut każdy z 5 słoni namalował piękny obraz, które potem można była zakupić. Najważniejsze, że robiły to bez pomocy ludzi, którzy co najwyżej maczali im pędzel w farbie. Fakt ich nieprzeciętnych możliwości dokumentuje Rekord Guinnessa, który pobiły. Największy obraz, namalowany przez największą liczbę słoni równocześnie! Dałem się nawet sfotografować w objęciach słoni, które po sesji wyciągnęły trąbę po pieniądze i z gracja odebrały banknot z mojej ręki.

Więcej informacji o tym miejscu znajdziecie tutaj! Istnieje także możliwość odbycia wolontariatu w wiosce – co może być ciekawym, ale kosztownym doświadczeniem!

www.maesaelephantcamp.com

 

Górski folklor

Jazda skuterem bo górskich drogach to często przeżycie extreme! Nie do opisania są jednak miejsca do, których udaje nam się trafić. Poza utartymi szlakami, z niezapomnianymi widokami i folklorem. Tak było podczas drogi powrotnej! Zdecydowaliśmy się przejechać przez pasmo górskie, aby wrócić do Chiang Mai. Po drodze na przydrożnym stoisku zasmakowaliśmy przepysznych marakui. To chyba najlepszy owoc świata! A pierwszy i ostatni raz jedliśmy go do tej pory podczas trekingu w dżungli na Sumatrze. Po kilkunastu kilometrach jazdy dotarliśmy do wioski, w której akurat odbywało się świniobicie! Większość mieszkańców zgromadziła się w jednym miejscu, po pijąc tajską whisky obrabiali, świeżo zabitą świnię. Próbowaliśmy się czegoś dowiedzieć, tym bardziej, że wiele ludzi było w tradycyjnych miejscowych strojach, jednak bariera językowa okazał się nie do przeskoczenia! Skończyło się na tym, że zostałem poczęstowanych miejscowym przysmakiem -smażonym tłuszczem z grilla z chrząstkami( do whisky musi być dobre) i odjechaliśmy. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze dwa kilka razy, aby skosztować miejscowego jedzenia smażonego przy drodze. Zajadaliśmy zatem ryżowe kaszanki wraz z miejscowymi rolnikami. Zadziwiające było to, że wszyscy chlali na umór. No cóż – innych atrakcji dla miejscowych tam nie zastaliśmy. Tylko miejscowy bimber i telewizor gdzieniegdzie.

Night market – symbol miasta!

Nocny market w Chiang Mai to jedna z największych atrakcji miasta. Ogromny bazar zaczyna rozkładać się około godziny 18:00 i trwa do późnych godzin nocnych. Znaleźliśmy tutaj naprawdę niezliczoną liczbę niezwykle oryginalnych wyrobów z drewna, skóry, skorupek jajek jak również wręcz arcydzieła wyrabiane przez miejscowych ludzi. Ręcznie wyszywane torebki, koszulki, jedwab, tkane szale, czapki, ręcznie szyte spodnie i tysiące innych rzeczy w tym niezliczone podróbki najbardziej znanych marek świata! Ludzie i ich pomysły ciągle nas zadziwiają! Bazar ma jakby 2 odsłony – stragany rozłożone wzdłuż głównych ulic – na których sprzedają najwięksi naciągacze nastawieni na szybki zyska dzięki głupim turystom. Chce sobie człowiek kupić jedwabne majtki i wie że w Bangkoku płacił za nie 80BHT, a tutaj szanowna Pani sprzedawczyni uśmiecha się i komunikuje, że mm specjalną najniższa cenę, specjalnie dla mnie – 250BHT. Na początku to był zabawna, ale jak na 4 stosiku słyszysz to samo to masz dość. Jak powiesz im, że dasz 80BHT – to Cię prosto w oczy wyśmieją! A jak odejdziesz 2 razy i wrócisz to okazuje się, że Pani nie ma klientów i jednak sprzeda te głupie bokserki za 80. No i tak wyglądają tutaj negocjacje, a nam jest łatwiej bo po tak długim pobycie poznaliśmy trochę miejscowe ceny. Drugą odsłoną są 2 hale położone wokół ulic. Tam wystawiają się miejscowi rzemieślnicy i bardziej rozsądni sprzedawcy. Często mają wywieszone ceny i chętnie opuszczą jeszcze kilka gorszy, gdy kupujesz więcej. Najważniejsze jest jednak, że nikt nie woła za Tobą, a ciągnie Cię na siłę do swojego stoiska. Odbywa się to na normalnych zakupach, które staja się przyjemnością i aż portfel się sam otwiera. My skusiliśmy się na kilka oryginalnych koszulek, portfel ze słoniowej skóry, ręcznie wyszywaną torebkę i jeszcze kilka drobiazgów. Tego miejsca nie możecie ominąć podczas Waszej podróży!

2 komentarzy:
  1. Ania
    Ania says:

    Hej, wybieram się do Tajlandii we wrześniu i rozważam odwiedzenie Chiang Mai. Jednak przeraża mnie ewentualna perspektywa podmytych torów i problemów z dojazdem? Jak to dokładnie wyglądało? Pozdrawiam

    Odpowiedz
    • Jasmina
      Jasmina says:

      Jedyne w jaki sposób nas to podmycie torów dotkneło, to tylko w formie zmiany rozkładu jazdy i zmiany środków transportu z pociągu na autobus. Było to dość dobrze zorganizowane. Jednak było to kilka lat temu, wiec ciężko mi powiedzieć jak to może wyglądać w tym roku.

      Odpowiedz

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *