Nacpan Beach – nieodkryty raj
Na Nacpan Beach dotarliśmy skuterem. Plaża o której wielu w El Nido wspominało i zachwalało była jednym z naszych punktów całodniowego wyjazdu. Jadąc omal nie przegapiliśmy niepozornego zjazdu, który prowadził do celu. Ostatnie 3 km to droga w błocie i kamieniach. Co chwila czekały na nas niespodzianki w postaci dziur, przebiegających przez ulicę kur, kóz a nawet świń. Trasa niczego sobie, nudzić się na niej nie sposób. W wiosce powitał nasz pewien przesympatyczny Filipińczyk, który zaproponował parking. Nieśmiało zaproponował nam także wizytę w swojej restauracji, ale tylko gdybyśmy byli głodni i mieli ochotę coś zjeść. Dlaczego nie, zobaczymy po powrocie. Nacpan Beach to magiczna plaża. Położona na cyplu dzieli się na 2 zasadnicze części. Z jednej położona jest wioska z dwoma małymi hotelikami i niezliczoną liczbą łódek rybackich. Tutaj tętni miejscowe życie, rano rybacy wracają z połowów, budują statki, reperują sieci. Z drugie strony nie ma praktycznie nic, prócz błękitnej wody, plaży z drobniutkim piaskiem i palm.
Rzut rekinem
Zdecydowanie ciekawiej było dla nas po stronie gdzie znajdowała się wioska. Okazaliśmy się nielada atrakcją dla miejscowych rybaków i dzieciaków. Każdy nas witał, chciał zamienić chociaż kilka słów. Zapytać o nasze imiona, wiek i kraj pochodzenia. Przodowały w tym dzieci, które na Nacpan Beach mają dość nietypową zabawę. Z racji Świąt Wielkanocnych , cały Wielki Tydzień nie muszą chodzić do szkoły. Nudę, jak to dzieciaki zabijają zabawą. Klocki lego czy lalki Barbie tam jednak nie dotarły. I całe szczęście! Bo wtedy rekiny mogłyby pójść w odstawkę. Tak tak, właśnie rekiny! Zresztą nie tylko rekiny, ale także płaszczki. Nie pytajcie, jak wielkie było nasze zdziwienie, gdy przechodząc koło grupki maluchów zobaczyliśmy w ich rękach kilka rekinów i płaszczkę. Biegali po brzegu morza, rzucając się nawzajem rekinami. Cała zabawa, do której po chwili się dołączyliśmy nie miała końca. Blisko godzina zabawy, kąpieli i uciekania przed nadlatującymi z każdej strony drapieżnikami to chyba jeden z ciekawszych momentów naszej wyprawy. Jak nie być szczęśliwym gdy wkoło wszyscy są uśmiechnięci, weseli i ciekawi świata. Prawdziwe mentolnięcie pozytywnej energii. Cała sytuacja była jak wyjęty rozdział bajki, ale takiej bajki która teoretycznie w naszym życiu nie miała prawa się wydarzyć. A tu proszę Filipiny zaskoczyły. Po blisko trzech beztroskich godzinach wróciliśmy po motor. Nie mieliśmy wątpliwości, że najwyższy czas coś przekąsić. Szef kuchni powiedział wprost. Mamy tylko 3 potrawy – do wyboru kalmary, ryba lub kurczak. Bardzo trudny wybór, ale ostatecznie padło na kalmary. 150 peso( 12zł) za kalmara nadziewanego warzywami z pysznym sosem, serwowanego w restauracji z widokiem na bajkowe wysepki, błękitną wodę i malowniczymi stateczkami wkoło. My tu jeszcze wrócimy!
Wrócimy tu jutro!
Takie miejsce, taki spokój, tak życzliwi ludzi! Musimy tu wrócić – to pewne! Czy można tu się przenocować? Tak jasne! Ile może kosztować nocleg w takim miejscu? Okazało się, że cena 800 peso ( około 65zł) to dokładnie tyle samo ile płaciliśmy w El Nido, a tutaj jeszcze dodatkowo spokój, piękna plaża i śniadanie w cenie.. Rezerwujemy i zapewniamy właściciela, że jutro wrócimy. Napięliśmy zatem swój program maksymalnie. Kolejny dzień to poranna wycieczka na Island Hopping, a później zabraliśmy plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami i ruszyliśmy skuterem na jeden( jak się później okazało) z najpiękniejszych zachodów Słońca w naszym życiu. Zdążyliśmy w ostatniej chwili, ale było warto. Wieczór upłynął na długich rozmowach, a noc nie była zbytnio odczuwalna. Pełnia księżyca rozświetlała całą okolicę. Towarzyszył nam tylko olbrzymi gekon, który całą noc skrzeczał, jak wytłumaczyli nam to miejscowi było mu za gorąco. Sen przerwała nam tradycyjna przerwa w dostawie prądu. Tylko, że tutaj prąd jest dostępny tylko od 18:00 do 03:00. Życie toczy się inaczej! Bardziej naturalnie!
Ruszamy na połów!
Okazało się, że mamy szczyt sezonu na kalmary. Co miesiąc podczas gdy księżyc świeci pełnym blaskiem, kalmary wypływaja z głębin morza. To zwiększa rybakom możliwości połowu. Codziennie około godzinny 17:00, niemal wszystkie łodzie wypływają z Nacpan Beach, aby łowić przynętę a następnie ruszyć z nią na kalmary. Wracają rankiem, około 5-6, a ich łodzie są wyładowane przepysznymi kałamarnicami. Kalmary żyją na 20-30 metrach głębokości, a rybacy przywołują je jeszcze bliżej powierzchni za pomocą specjalnych lamp. Te zabiegi wraz z pełnią księżyca dają gwarancje sukcesu. W wiosce znajduje się skup, w którym płaci się od 120peso do 180 peso na kilogram kałamarnic ( 10-15zł). Cena jest zależna od wielkości zwierząt. Następnie są one wrzucane do wody, gdzie mają zachować świeżość. Co ciekawe, zużycie na miejscowym rynku jest minimalne. Największe ilości kałamarnic z Nacpan Beach importowanych jest do Taiwanu. Tam jednak już nie mogą smakować tak wybornie.
Jednym z moich marzeń była wyprawa z miejscowymi rybakami na połów. Zacząłem prowadzić zaawansowane rozmowy z kucharzem naszego hotelu. A skąd bierzesz ryby, a czy można wypłynąć z rybakami na połów itp itd. Udało się! Zorganizował dla nas wszystko! O 9:00 na brzegu stała już przygotowana łódź, z specjalnie założonym baldachimem, stworzonym z kawałka starego ubrania. Wypływamy! Towarzyszy nam miejscowy rybak i trójka jego synów. Ruszyliśmy zatem na głębokie morze, dostaliśmy sprzęt w postaci kawałka bambusa, grubej żyłki, na końcu której znajdowały się 2 haczyki i 20-sto centymetrowy metalowy pręt, który służył jak obciążnik. Na hak zapieliśmy kalmara i świeżą rybę. Obciążnik wrzucało się do wody, i stopniowo odwijało żyłkę. Tak długo, aż całość opadła na dno. Wtedy przekładało się żyłkę przez palce i pozostało juz tylko czekać. Początki były trudne, przegrywaliśmy rywalizację już jakieś 5 -0. Wtedy Jaśminka spróbowała swoich sił i po pierwszym rzucie poczuła silne pociągnięcie. Zacięła i ręcznie zaczęła wyciągać żyłkę na powierzchnię! Udało się! Pierwsza rybka była nasza! Potem było już tylko lepiej, mi nawet udało się złowić 2 ryby na raz. Ostatecznie zawody skończyły się remisem 8-8 Jeden z synów Justina( bo tak miał na imię nasz rybak) zapisał nam wszystkie nazwy złowionych ryb. I tak oto złowiliśmy : bisugo,putian,pandawan, bukaw-bukaw i boteti ( tutaj z dopiskiem NOT EAT( pisownia oryginalna). Zeszyt w podróży to fajna sprawa, staje się po powrocie nieopisana skarbnicą wiedzy.
Prawdziwe sushi!
Trochę się zdziwiliśmy gdy nasz opiekun rozłożył wiosło na łodzi i zaczął filetować ryby. Później pokroił je na małe kawałeczki, dodał cebuli i zalał sosem vinegre. Wtedy podsunął nam kubeczek z tym danie, nałożył ryżu i zachęcił do jedzenie. Patrzymy na siebie i zaczynamy nasz rybacki obiad. Pyszne, delikatne surowe mięso z dodatkami i ryżem. Konsumowane na łodzi, pośród rajskich widoków i uśmiechniętych ludzi. To było najlepsze sushi jakie mieliśmy okazję jeść. W końcu sami upolowaliśmy na nie ryby. Podczas rozliczenie, poczęstowałem Justina naszym polskim przysmakiem. Specjalnie przywieziona na taką spontaniczną okazję butelka orzechówki, okazała sie dla niego prawdziwym rarytasem. Nie odszedł od stołu dopóki napój się nie skończył. Pod koniec coraz śmielej wznosił toasty: Tagaj = Na zdrowie! Pozostaje tylko zapytać czy był w stanie wstać na nocny połów kalmarów? Jest to poniekąd wątpliwe.
Prawdziwe Palawańskie mentolnięcie
Tak koczy się nasza przygoda na Plawanie. Wieczorem byliśmy już w El Nido, o 22:00 odjechaliśmy naszym busem do Puerto Princesa. Rano samolot zabrał nas do Manili. Palawan nas zauroczył, czuliśmy się tam jak w raju, takim trochę nie odkrytym. Szczególnie na tych dziewiczych plażach, na których nie spotkaliśmy nikogo, żadnych turystów. Mimo, że czasu było taka mało, wiedzieliśmy że do zobaczenia pozostała jeszcze podwodna rzeka Puerto Princessa, wpisana na listę nowych Cudów Świata Natury przez National Geographic. Pozostało Honda Bay i wiele innych ciekawych miejsc. Przez wszystkim całe południe wyspy, o którym mówi się bardzo mało. Mimo tego, Palawan to miejsce pełne magii, gdzie można zarazić się pozytywną energią mieszkańców, poczuć siłę natury i zaznać spokoju. Jednocześnie przeżyć przygodę życia czy najzwyklej w świecie porzucać się małymi dziećmi rekinami. Złapaliśmy tutaj prawdziwy oddech, poczuliśmy że świat może być inny, nie skomercjalizowany, pełen uśmiechu. Co tu dużo mówić – poczuliśmy prawdziwe mentolnięcie pozytywnej energii!
niesamowity klimat.. A rzut rekinem to dopiero rozrywka, dobrze znać taką zabawę :D
Byłam,potwierdzam polecam! :-D Przepiękna plaża, cisza i spokój. Wszystko pewnie dzięki tej drodze, którą rzeczywiście łatwo przegapić lub (z racji jej jakości) odpuścić ;-)
Nie ukrywam, że to dzięki Tobie też się skuspiliśy na Palawan:) Były to niesamowite przeżycia.
dziękujemy :)
Piąta rano, a ja czytam Waszego bloga… Sushi rozłożyło mnie na łopatki – jak niewiele trzeba, by przeżyć tak wiele! :)
Moje wspomnienia kulinarne tego typu to tylko świeże krewetki z chlebem na taru rybnym w Bergen.
Zazdroszczę okropnie, mocno pozdrawiam :)
Sushi było przepyszne,myślę, że krewetki w Bergen też były wyborne. Czasem nie strzeba aż tak daleko jechać aby skosztować pysznych smaków. Najwet bliska podróż czasem może dostarczyć bardzo ekscytujących wrażeń. Tylko trzeba chcieć coś przeżyć!
dziękujemy i pozdrawiamy :)
Moim zdaniem nie straciliście dużo nie odwiedzając Honda Bay czy podziemnej rzeki. Honda Bay jest niesamowicie zatłoczona. Stracony dzień. Rzeka podziemna była ok ale bez żadnych rewelacji… najciekawszy fragment zaczynał się tam, gdzie kończyła się wycieczka. Podobno można zaaplikować o specjalne pozowlenie w Puerto Princessa na zwiedzenie dłuższego odcinka jaskini. Na Palawan też chętnie wrócę. Urocza wyspa.