Singapur, Melaka, Dumai – 3 państwa, 3 miasta, 3 światy

Zaczyna się prawdziwa przygoda

Bardzo trudno znaleźć nam było jakiekolwiek informacje o promie na Sumatrze. W Singapurze wiedzieli tylko jak dotrzeć na Batam ( indonezyjska wyspa oddalona o ok 45 minut drogi promem). Tam miało już coś być, ale nikt nie wiedział co, za ile i kiedy. Zdecydowaliśmy się zatem udać w drogę powrotną do Melaki. Znaleźliśmy w sieci informację na temat linii Dumai Express. Promy miały odchodzić o 9:00 i 15:00. Zerwaliśmy się zatem wcześnie rano z najwygodniejszego na świecie singapurskiego łóżka w mieszkaniu Asi. Dojazdy, przejazdy to norma w ostatnich dniach. Na przejściu granicznym dostajemy kolejne dwie pieczątki do paszportów, a w południe już byliśmy w Melace. Trzeba tutaj zaznaczyć że o takich autobusach i autostradach jak są w Malezji to możemy tylko i wyłącznie marzyć. Niestety okazało się, że informacje, które posiadaliśmy były nieaktualne. Prom odpływa tylko raz dziennie o godzinie 10:00. Nie pozostało nam nic innego jak znaleźć miejsce noclegowe i spędzić cały dzień w pięknym mieście, którego znaczna część jest wpisana na UNESCO.

Melaka – idealne miejsce dla backpackersa

Liczba hosteli, moteli, hoteli w Melace jest ogromna! My zatrzymaliśmy się w pierwszym napotkanym. Hostel Voyage, oferował zarówno pokoje jak i tylko łóżko do spania w dormitorium. Wybraliśmy drugą opcję, mając nadzieję poznać ciekawych ludzi, a i po wizycie w Singapurze nasz budżet został nieco nadszarpnięty. W mieście bez problemu można znaleźć nocleg za niecałe 5 $ od osoby( 15 Ringitów) W naszym hostelu cena schodziła nawet do 10RM czyli około 3,3$ w momencie kiedy zostalibyśmy na 6 nocy. Dodatkowo w cenie mieliśmy rowery , stół bilardowy, darmowe Wi-Fi, łazienkę z letnią wodą i normalne toalety, także pozycji dojazdowej nie musieliśmy ćwiczyć. Po prostu żyć nie umierać! Spacer po mieście zawsze przynosi nowe doświadczenia. Melka podzielona na 2 zasadnicze części – China Town i stare miasto z chrześcijańskim kościołem( najstarszym w Malezji), warownią portugalską i obiektami muzealnymi. Na ulicach China Town od piątku do niedzieli mieści się ogromny targ uliczny. Można tam skosztować tradycyjnej chińskiej kuchni, kupić wszystko czego dusza zapragnie : łuki,kapelusze,baterie, kable, świecidełka, buty, ubrania i moglibyśmy tak wymieniać godzinami. Niestety trochę psuje to klimat tego miejsca.

 

My postanowiliśmy aktywnie spędzić czas pobłądziliśmy „odrobinę” na rowerach. Było zabawnie i bardzo niebezpiecznie. Fajnie było być jedynymi rowerzystami wśród setek samochodów i motocykli.

Dumaj, Dumaj i wielkie wyczekiwanie

Nie zdajecie sobie sprawy jakie emocje towarzyszyły nam w środowy poranek. Płyniemy na Sumatrę! Dzień prędzej zaopatrzyliśmy się w bilety, plecaki już spakowane. Na śniadanko świeży ananas, aby uzupełnić trochę brak witamin. Mimo że pijemy dużo wody to nie posiada ona żadnych minerałów czy też innych substancji. Jest to drobny problem, także musimy nasz organizm wspomagać dodatkowymi dawkami witamin.

Już sam pobyt na promie, uświadczył nas w przekonaniu, że będzie się działo. Niezbyt odkrywcze było, że jesteśmy jedynymi turystami pośród kilkudziesięciu pasażerów. No i do tego staliśmy się obiektem pożądania dla paparazzi. Podróż trwało 3 godziny. Pierwsze wrażenie, jeszcze z pokładu statku, niezbyt dobre. Zamiast rajskich plaży, natury i krajobrazu, który zapiera dech w piersiach ukazały nam się kominy, fabryki i statki transportowe. Dumai okazał się typowym miastem przemysłowym. To nie tak miało być….

Indonezyjska gościnność i radość życia

Wiele osób mówi nam : Wy macie takie szczęście, zawsze spotkacie tak niewyobrażalnie dobrych ludzi na swojej drodze. Może skromne to nie będzie, ale (ODPUKAĆ W NIEMALOWANE) tak jest. Na temat Indonezyjczyków w Malezji słyszeliśmy więcej złego niż dobre. Są pazerni na kasę, dla turystów zawyżają ceny, oszukują i nie są pomocni. Były to opinie Malezyjczyków. Gdyby tak miało być to jak wytłumaczyć zaistniały fakt :

Podchodzimy po wizę, Pani celnik bierze paszporty, prosi abyśmy poczekali i w tym czasie porozmawiali trochę po angielsku z jej dziećmi. Zaczęło się standardowo, a skończyło jak nigdy.

  • Proszę Pana , jak Pan ma na imię i skąd Pan przyjechał ? – zaczął 12 letni chłopiec
  • Tomek, przyjechaliśmy z Polski
  • AAA POLSKA ! UEFA EURO, Posnan, Gdamsk, Warsaw…. – a to był dopiero początek

W tak miłej atmosferze po kilku minutach dostaliśmy paszporty z wbitymi wizami. Od 18 lipca możemy przebywać 30 dni na terenie całej Indonezji. Koszt wizy to 25$. Chłopiec pytał o nasze plany gdzie chcemy jechać, ile będziemy w Dumai? Były to najcięższe pytania jakie mógł zadać. Bo my biedne żuczki, ani konkretnego planu, ani konkretnego pomysłu. Zaczęliśmy więc wypytywać o dworzec autobusowy, o hotel, o typowe jedzenie. Wtedy ojciec chłopaka zaoferował nam pomoc i już po chwili byliśmy w jego samochodzie w drodze do restauracji. Siadamy, a momentalnie do stołu podchodzi dwója kelnerów i wykładają talerze z jedzeniem…. Nie wiem o co chodzi! Przez moment pomyśleliśmy, że to jakiś podstęp i w ogóle what the fuck… Czasami tak trudno jest uwierzyć dobre zamiary innych. Na stół podano : krewetki, kraby, ryby, kurczaka, zasmażana kawałki tofu i wołowina w różnych odmianach.

 

Delektowaliśmy się zatem przepyszną indonezyjską kuchnią, rozmawiając o kulturze i przede wszystkim narodowej kuchni. Mamy zatem całą listę specjalności, których musimy skosztować. Na koniec mimo prób uregulowania rachunku usłyszeliśmy tylko : „Jak ja, albo moje dzieci pojadą kiedyś do Polski to Wy ich tak ugościcie. Taka jest u nas tradycja, a Wy jesteście gośćmi „

Jako, że w Dumai nie ma kompletnie nic, zrobiliśmy to co  lubimy najbardziej. Szybka decyzja, spojrzenie na mapę i o 17 wyruszyliśmy do Bukattinggi! To tylko 400km drogi, i w miejscowych warunkach zajęło nam to prawie 13 godzin i to nie autobsem, a samochodem osobowym. O drogach jeszcze Wam coś niecoś napiszemy. Cieszmy się jednak z tego co mamy. Bo kilkumetrowe wyrwy na środku drogi to tutaj norma. Podczas całego przejazdu widzieliśmy kilkanaście samochodów z urwanymi kołami, rozsypany towar przewożony przez ciężarówki, tysiące szalonych motocyklistów i dziesiątki kurczaków wbiegających na jezdnie.

Szczęśliwie dotarliśmy jednak do celu, a wrażenia z górskiego rollercoastera na pokładzie naszego samochodu na zawsze pozostaną w naszej pamięci. Był to typowy przejazd w wersji EXTREME!

Indoenezja to to czego szukaliśmy, inny świat, nie ma wielu turystów. Do tego ludzie ciągle do nas machają, witają się i pozdrawiają. To niesamowite, że jak tylko nas widzą to ustawiają się do zdjęcia. Dobroć i szczera radość są na każdym kroku.

Na miejscu zostajemy kilka dni, nie zdradzimy Wam co tutaj zobaczymy i czego spróbujemy. Przygotujcie się na mocne wrażenia, ekstremalne smakołyki i niezwykłe zdjęcia!

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *