Phi Phi – rajska Tajlandia

Phi phi po prostu czyta się „pi pi” zabawna nazwa, która każdemu może kojarzyć się z czymś innym. Z odgłosami małych kurczaczków, z siusianiem ( po angielsku pee pee znaczy robić sisiu) lub też z trąbieniem. Nam niewątpliwie najbardziej ostatnia wersja odzwierciedlała nazwę wyspy. Ale przecież w ścisłym centrum nie można jeździć samochodami, ani nawet skuterami. Miejscowi wąskimi uliczkami poruszają się na rowerach lub też prowadzą wózki obładowane wszelkiego rodzaju produktami. Już z daleka widząc grupkę turystów krzyczą „pipipipipipi”.

Na wyspę dostaliśmy się promem z Krabi. Cena 250BH Droga zajęła nam ponad 2 godziny. Bilety na prom możecie kupić w każdym hotelu lub biurze turystycznym, warto pochodzić i porównać ceny gdyż bardzo się one różnią od siebie. W naszym przypadku rozbieżność dochodziła do 60BHT/osobę.

 

Phi Phi jest małą wyspą położoną w regionie Krabi niedaleko Phuket. Ma charakterystyczny kształt, jakby połączonych dwóch małych wysepek cienkim przesmykiem – i właśnie tu znajduje się serce tej pięknej wysepki. Miejsce to słynie z najpiękniejszych na świecie plaż i ciężko nam tego nie przyznać. Wystarczy udać się na wycieczkę lub podjechać wodną taxi na bardziej oddaloną plażę i można już się nigdzie stąd nie ruszać dalej. Piasek w niektórych miejscach jest tak delikatny i tak biały jak mąka, woda czysta w odcieniach turkusu, a fauna i flora podwodnego świata zachwyca kolorami i różnorodnością.

Każdy tutaj może znaleźć coś dla siebie. Zaczynając od bazy noclegowej, gdzie można znaleźć nocleg w bungalowie już od 200 BTH / 2 os , po luksusowe domki i ośrodki ok 2500 BTH. Liczne punkty gastronomiczne oferują kuchnie z różnych miejsc świata, wszędzie są różnego rodzaju butiki z ubraniami i pamiątkami i co ciekawe rzadko gdzie można znaleźć chińską tandetę, która zdominowała już prawie cały turystyczny świat. Wyspa słynie także z ogromnej ilości salonów tatuaży i naprawdę mnóstwo osób korzystało z tego zabiegu.

Jeśli chodzi o kwestie jedzeniowe to jako amatorka owocowych shakeów i koktajli trochę się tutaj zawiodłam, bo owoce raczej zastąpione są dużą ilością lodu, cukru i wody.

Z ciekawych rzeczy jakie udało nam się spróbować, to była to sałatka z papai. Jednak nie z takiej pomarańczowej jaką zazwyczaj zjada się jak melona, ale z zielonego niedojrzałego owoca.

 

Przepis na sałatkę z papai

 

SAŁATKA Z PAPAI

½ niedojrzałej papai ( pokrojonej w cieniutkie paseczki)

pomidor pokrojony na 1/8

1 marchewka ( pokrojonej w cieniutkie paseczki)

liście bazylii,

szczypiorek

papryczki chili ( do smaku)

mała limonka pokrojona w ćwiartki

Wszystko to jest tłuczone razem w moździeżu.

Zieloną papaję używa się tutaj jak warzywo, dodaje się do potrawek z mięsa w sosie.

 

Dla osób które nie umieją długo wytrzymać w jednym miejscu prażąc się na słońcu ( ja jestem jedną z nich i na plaży choruję na ADHD) liczne biura oferują ogrom wszelkich rozrywek i atrakcji m.in. nurkowanie, snorkeling, wyprawy na ryby, rejsy żaglówką z całodziennym zapasem piwa, przejażdżki za motorówką na bananie i dętce, nauka gotowania tajskich potraw, skakanie z klifów, wspinaczka i wiele wiele innych. Jednym słowem – nie można się tutaj nudzić.

Z tych które można sobie samemu zapewnić to wspinaczka na szczyt wyspy ( trzeba kierować się znakami – droga ewakuacyjna przed tsunami) . Warto się tu wspiąć na zachód słońca i obserwować tonące słońce w jednym z trzech punktów widokowych.

A wieczorem ?

Idziemy na jednego, a raczej jeden… kubełek! Na stoiskach wszędzie można znaleźć podręczny zestaw składający się z : wiaderka, butelki ok 350 ml ( rum , whiskey, gin, wódka)+ puszki coca- coli i malutkiej buteleczki red bulla. Dodatkowo lód, cytryna i słomka. Po dniu pełnym gorącego słońca taki kubełek lub dwa myślę, że co niektórym w zupełności wystarczy aby się bawić do białego rana. A miejsc do imprezowania nie brakuje. Wzdłuż plaży znajduje się kilka barów które codziennie wieczorem (ok 9:30) oferują pokazy fire show (niektóre naprawdę robią wrażenie) a później już wystarczy tylko zostać i się dobrze bawić na parkiecie z piasku:)

Ceny

Trzeba wziąć poprawkę, że Phi Phi jest bardzo turystycznym miejscem ( takie też trzeba czasem zobaczyć) ceny są tutaj nawet w porównaniu np. z Koh Lantą trochę wyższe. Jednak jak pomyślimy sobie o tym że za nocleg w całkiem przyjemnym miejscu płaci się ok 30 zł, obok piękna plaża, słońce i cieplutka woda i porównamy to z tym co zastajemy nad polskim morzem to tylko można pożałować, że przelot w tą stronę świata jest tak kosztowny.

Jednak za całodzienną wycieczkę wkoło wyspy m.in. ze snorkelingiem, pływaniem na pięknych plażach płaciliśmy 400 BTH. Nie są to więc jakieś powalające sumy, a przeżycia są nie do opisania, to po prostu trzeba zobaczyć! Zachwycało nas różnorodne i kolorowe życie morskie.

 

 

Autostopem przez Malezję w poszukiwaniu magicznych smaków

Autostopem przez Malezję

Ostatnio sporo czas spędziliśmy w trochę inny sposób niż do tej pory. Teraz przerzuciliśmy się na wybrzeże. Najpierw był to wschód Malezji, a teraz zachodnie wybrzeże Tajlandii, a dokładniej wyspy na morzu Andamańskim .

Ale zacznijmy od początku. Naszą przygodę ze wschodnim malezyjskim wybrzeżem rozpoczęliśmy od Kuantan o którym już wcześniej wspominaliśmy, następnie podążając autostopem trafiliśmy do Cheratingu. Wiele miejsc po drodze ze względu na Ramadan było pozamykanych. Wschodnie wybrzeże Malezji pod względem religijnym jest bardzo konserwatywne.

Cherating to mała spokojna miejscowość z długą i szeroką piaszczystą plażą i całkiem sporymi falami. ( jest tu nawet szkółka surfowania). Brzeg porastają wysokie ( nawet na 25 m) palmy kokosowe co wcale nie jest takie bezpieczne, trzeba uważać gdzie się chodzi:) Nam prawie taki kokos spadł na głowę (wylądował 2 metry od nas!) , oczywiście nie omieszkaliśmy go zabrać, a później Labi pomęczył się aby go oskubać i finalnie nawiercić go korkociągiem a to wszystko aby wypić pyszne kokosowe mleczko. Kokos to w pewnym sensie symbol tego regiony, palm kokosowych jest całe mnóstwo, a co za tym idzie, orzechy wykorzystuje się do przygotowywania wielu potraw. Między innymi bardzo popularne są kokosowe ciastka, smażone niemalże w każdym miejscu. Kolejną popularną tutaj potrawą jest SATAR jest to wymieszany ryż z mlekiem kokosowym z dodatkiem ryby, to wszystko zawinięte w liście bananowca i grillowane .

Baza noclegowa obfituje w ogromną ilość bungalowów. My spaliśmy w bardzo ekonomiczny, ale schludnym ośrodku,  koszt wynajęcia bungalowu to 25 RM czyli około8$, nam udało się jednak stargować cenę do 15RM. Wpływ na to ma także ramadan, który sprawia, że miejscowych turystów praktycznie nie ma. Super sprawa mieć plażę na wyłączność:)

Wielka wyżerka :)

Wieczorem podczas spaceru udało nam się znaleźć przy plaży przesympatyczną rodzinną restaurację (położona przy starym muzułmańskim cmentarzu, prawie na końcu wioski). Sam szef kuchni zarekomendował nam danie, które nie pojawiało się w menu, a następnie pokazał nam świeżo złowioną rybkę ( sibas) która po chwili, usmażona, w słodko-kwaśnym sosie, przepyszna – pojawiła się na naszym talerzu. Było to jedno z najlepszych dań jakie mieliśmy okazję skosztować do tej pory. Ryba wręcz rozpływała się w ustach, a sos wymieszany z ryżem rozpalała nasze kubki smakowe na maksa. Kolejnego dnia zdecydowaliśmy się na ogromne krewetki (prawie 20cm), ale one ryby swoimi walorami smakowymi nie przebiły. Warto także dodać, że tak wypaśna kolacja to koszt około 30Rm czyli troszkę ponad 30zł.

 

 

 

 

 

 

 

Bach bach do przodu….

Po dwóch dniach spędzonych w Cheratingu udaliśmy się stopem dalej na północ. Nie wiem jak to się dzieje , jakie mamy ogromne szczęście. Stoimy z wyciągniętą ręką ( w muzułmańskich krajach warto pamiętać aby łapać stopa prawą ręką). I nagle podjeżdżają do nas dwie młode dziewczyny z pytaniem gdzie jedziemy.

-Na północ w kierunku Kuala Terengganu.

-Ok to poczekajcie tylko zmienimy samochód na większy, ok? – yyyy, ok !

Po 15 minutach dziewczyny były już z powrotem dużo większym autem z klimatyzacją.Do Kuala mieliśmy ok 100 km, a dziewczyny wcale nie miały potrzeby tam jechać. Po drodze uraczyły nas jeszcze tutejszymi ciastkami i owocami. Jakie było nasze zdziwienie gdy w międzyczasie zjężdzamy z drogi wjeżdżamy do resortu na morzem, a Azlinda mówi że ma tutaj znajomą więc może się tutaj prześpimy. Cóż, miejsce nie specjalnie spełniało oczekiwanie naszego dziennego budżetu. Nocleg był w cenie 150RM , to cena dla nas zbyt wysoka cena , więc grzecznie podziękowaliśmy dziewczynom, one jednak upierały się, że mamy tu zostać my mamy zapłacić 20 R a on nam pokryją resztę. Nie pomogły tłumaczenia, że już dla nas dużo zrobiły , że nam bardzo pomogły. Azlinda stwierdziła, że jest ramadan, ona jest muzułmanką, a w tym czasie należy robić dobre uczynki i pomagać więc ona nalega abyśmy zostali. Co mieliśmy zrobić,dziewczyna chyba by się na nas obraziła gdybyśmy jej odmówili.( niezłą tragifarsa, ktoś chce Cie ugościć i przenocować, płacić za wszystko a Ty się wypierasz rękami i nogami). Samo miejsce było rewelacyjne, boska plaża 20 metrów od domku, a w kuchni zamówiliśmy świeżo przygotowany smażony ryż z kurczakiem i wołowiną. Przez dłuższy czas nie mogliśmy  uwierzyć w to co się stało. Po raz kolejny podczas naszej podróży okazuje się, że na świecie istnieją dobrzy i bezinteresowni ludzie, którzy pragną pomagać i nie chcą nic w zamian. To powinno nas uczyć i sprawiać, abyśmy także byli lepszymi ludźmi.

Kuala Terengganu

Przyjechaliśmy tu ze względu na to iż ten region słynie z batiku. Informacje o procesie i produkcji batików znajdziecie tutaj :

https://sladamimarzen.pl/batikowe-odkrycia/

W Kuala znajduje się też Floating Mosque – meczet na wodzie. Wybraliśmy się tutaj o zachodzie słońca i wyglądał bardzo malowniczo i romantycznie. W mieście znajduje się także Central Market na którym można kupić prawie wszystko i obok jest chińska dzielnica( w której o dziwo nie udało nam się znaleźć taniego noclegu) Noclegi, z tego co udało nam się znaleźć, zaczynają się od 38RM za pokój 2-osobowy

Człowiek głodny – człowiek zły

 

Niestety, Ramadan kolejny raz dał nam się we znaki. Zazwyczaj w muzułmańskich miejscach, które odwiedzaliśmy stragany z jedzeniem otwierały się przed zachodem słońca i ludzie sprzedawali jedzenie do późnych wieczornych godzin. Tutaj było trochę inaczej. Owszem zaczęli sprzedawać pyszne smakołyki przed zachodem słońca, my w tym czasie oglądaliśmy zachód słońca przy meczecie. Jakie było nasze zdziwienie gdy przybyliśmy z powrotem na wielki bazar na którym chwile wcześniej było pełno stoisk a teraz już nie było nic. Okazało się, że chwilę przed zachodem ludzie kupują wszystko na kolację i na całą noc, a później prawie nic nie można kupić. Tak więc znów musiały nam wystarczyć suche ciastka i jakieś resztki które cudem udało nam się znaleźć na zamykających się stoiskach. Efekt jest taki, że Labi zrzucił już 9 kilogramów w 31 dni, a waga już chyba od czasów liceum nie pokazywała wyniku poniżej 70kg. Nie ma to jak podróż kulinarna:)

Koto Bahru

Nauczeni doświadczaniem z Kuala już wiedzieliśmy o której godzinie najlepiej przyjść na bazar z okazji Ramadanu. Naprawdę można tu skosztować wielu pysznych potraw, od kurczaka przyrządzanego na liczne sposoby, po słodkości, owoce.

Tutaj znajdziecie galerie zdjęć z bazaru odbywającego się w czasie Ramadanu.

 http://www.swiatpodroznikow.pl/pl/gallery/photo/3441/page_photos/1

To miejsce jest okrzyknięte stolicą Batiku jednak ścisłe centrum to PCB , malutka wioska położona nad morzem w której jest mnóstwo butików z kolorowymi tkaninami. Do centrum batikowego (PCB) można dotrzeć autobusem nr 10 lub stopem jak to miało miejsce w naszym przypadku. Plaża w PCB nie jest zbyt atrakcyjnym miejscem do plażowania, znajduje się na niej wiele dużych głazów, jednak udało nam się znaleźć na niej skrawek aby rozłożyć kocyk i spędzić tutaj nockę. Rano obudziły nas nierównomierne uderzenia jakby ktoś rzucał kamieniami . Okazało się, że owszem „ktoś” rzucał ale kokosami a tym kimś była specjalnie do tego celu wytresowana małpka. W Kota Bahru znajduje się szkoła tresująca makaki, właśnie po to aby zrzucały kokosy z palm. Ciekawe jest to, że małpa doskonale wiedziała które kokosy są dojrzałe,a surowe zostawiała na drzewie. Ten niezwykły poranek, kiedy budziliśmy się przy wschodzie Słońca zapamiętamy na długo. Tuż przed odejście mieliśmy jeszcze okazję obserwować pięknego ogiera, który wraz ze swoim właścicielem zażywał morskiej kąpieli.

Autostop

Co tu dużo mówić! W Malezji prawdziwa rewelacja! Nie czekaliśmy nigdy dłużej niż 5 minut. Ludzie życzliwi, często nadrabiają drogi żeby dojechać na wskazane przez nas miejsce.  Prawdziwa rewelacja! SAMI MUSICIE SPRÓBOWAĆ, a nie będziecie nigdy tego żałować !

 

 

Batikowe odkrycia

Stolicą Batiku jest Indonezja, to stąd wywodzi się sztuka pięknego farbowania materiałów i to właśnie tutaj ta umiejętność została uhonorowana wpisem na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Na Sumatrze staraliśmy się dowiedzieć o jakąkolwiek fabrykę, warsztat zajmujący się tym rękodziełem, bez skutków. Cały czas odsyłano nas na Jawę, gdzie istnieją największe manufaktury zajmujące się batikiem. Wcześniej słyszeliśmy, że Malezja z Indonezją rywalizują ze sobą o to kto tak naprawdę wynalazł sztukę malowania na materiałach. Zapytałam więc właściciela warsztatu w PCB pod Kota Bahru , przyznał on bez mrugnięcia okiem iż to Indonezyjczycy są prekursorami batikowej sztuki i dodał, że tam Batik maluje się w rękach ( w Malezji płótno jest najpierw naciągane aby nanieść na nie farbę)

Ale czym tak naprawdę jest Batik

Batik jest to sztuka farbowania i malowania na materiałach. Wyróżnia się wiele technik, a także materiałów na których się maluje. Zazwyczaj jednak jest to bawełna lub jedwab.

Odwiedziliśmy dwa warsztaty w których wyrabia się batik, a także skusiłam się na warsztaty „batikowania”. Ogólnie sposób tworzenia batiku opiera na tym samym jednak samo wykonanie i technika w różnych warsztatach znacznie się różni.

Technika pierwsza – Wanisma Craft & Trading

W pierwszym przypadku, załóżmy że Pan chciał uzyskać czarny materiał w białe kropki i niebieskie kwiatki. Biały materiał był rozkładany na stole i rzemieślnik zamaczał pewnego rodzaju formę w wosku, przykładał do materiału i zostawały na nim woskowe ślady ( jest to specjalny wosku do batiku) w postaci kropek, zygzaków, kwiatków i innych w zależności od formy. Na potrzeby naszego przykładu ustalmy że przybija kropki. Następnie materiał jest farbowany na niebiesko ( woskowe kropki zostają a pod nimi jest nadal biały kolor) , kolejnym etapem jest przybicie woskowych – kwiatowych wzorów , i po raz kolejny farbujemy ale na czarno. Aby kolory zostały na trwałe umieszcza się materiał w wywarze z sody ( łatwopalny) i cały materiał się gotuje aby pozbyć się wosku. Tak w skrócie wygląda powstawanie jednego z rodzajów batiku jakie poznaliśmy.

Technika druga – Sitra Batik

Kolejny jest trochę bardziej twórczy ponieważ najpierw na materiale malowane są kontury wzorów – zazwyczaj kwiatów i liści, następnie Panie wypełniają kontury specjalnymi farbami do batików. Kolejny etapem jest wywar z sody, i pokolorowanie materiału.

Każdy z tych opisanych przez nas batików jest wyjątkowy i osobą które lubią tego rodzaje materiały ubrania radzę uważać bo jest tu ich mnóstwo!

BATIKOWE ZDJĘCIA ZNAJDZIECIE NA :

http://www.swiatpodroznikow.pl/pl/gallery/photo/3422

East Cost – dotarliśmy nad Morze Południowochińskie

My także ruszyliśmy w swoją stronę! Do Medanu gdzie gdzie najpierw czekała nas 12-sto godzinna podróż nocnym autobusem do Dumai. Potem udało nam się już odprawić na prom do Malezji. Ostatecznie wróciliśmy do Melaki ( alternatywą był największy port kraju – Port Klang, ale tam pobierany jest podatek w wysokości 20RM od osoby), gdzie po krótkiej przerwie kolejnym busem dojechaliśmy do Kuantan. Miejscowości położonej nad Morzem Południowochińskim. Ogólnie w drodze byliśmy 40 godzin, także kiedy w Kauntan dwoje dobrych ludzi podrzuciło nas na Teluk Chempedak – jedną z najładniejszych plaż wybrzeża byliśmy przeszczęśliwi. Tam znaleźliśmy dwa przytulne hotelowe leżaki i ukołysani szumem morza zasnęliśmy. Rano obudziła nas obsługa tego hotelu, która o dziwno nie wyrzuciła nas, a jedynie przyniosła materace żeby było wygodniej i zaproponowała basenowy prysznic. No tak, zapomnieliśmy chyba, że ludzie są tutaj tak rewelacyjni!

Na wschodnim wybrzeżu Malezji, które szczyci się boskimi plażami, rajskim życiem i przepysznymi owocami morza spędzimy kilka dni. Przemieszczamy się powoli auto-stopem ( który wbrew opinii pytanych osób funkcjonuje doskonale ) w kierunki Tajlandii. Obecnie jesteśmy drugi dzień w Cherating. Jaśminka uczy się robić Batik, ja relaksuję się nad brzegiem morza i intensywnie leczę mój żołądek, który niestety wariuje od kilku dni. Chwila wytchnienia jest nam więc niezbędna.

Gunung Sibayak – siarka, gejzery i wschód Słońca

Gunung Sibayak – wschód Słońca na końcu świata

Berastagi, jest malowniczo położoną miejscowością oddaloną o około 2 godziny jazdy od Medanu. Przybyliśmy tutaj całą ekipa prosto z Bukit Lawang publicznymi środkami transportu. Jest to najbardziej ekonomiczna forma poruszania się po Indonezji. Bus na trasie Bukit Lawang – Medan to wydatek około 15000 IDR finalny odcinek do Berastagi to dodatkowe 10000 IDR. Trzeba twardo wykłócać się o swoją cenę jeżeli ją dokładnie znamy! Niestety kto bardziej cwany stara się naciągnąć turystów. Od nas też chcieli podwójną kwotę za przejazd, mimo że w autobusie wisiał cennik i informował o zupełni innej kwocie. Jak nie dacie się złamać to nie przepłacicie!

Przygodo przybywamy !

Zrobimy coś szalonego i innego niż zawsze. Taki był nas cel! I finalnie zdecydowaliśmy się na nocny treking na szczyt aktywnego wulkanu Gunung Sibayak, aby z jego krateru podziwiać jak okolica budzi się do życia.. Wynajęliśmy w miasteczku jeden pokój, w którym zostawiliśmy bagaże i przygotowaliśmy się do marszu. Oczywiście zanim wyruszyliśmy słyszeliśmy wiele ciętych uwag w stylu –bez przewodnika się nie da, jest ciemno, zimno i pewnie tam zginiecie. Każdy argument był dobry, aby nakłonić nas do zatrudnienie przewodnika w cenie 200 000 IDR.

Dla nas nie ma jednak rzeczy niemożliwych, każdy z nas zabrał jakie tylko miał ciuchy z długim rękawem i obowiązkowo czołówkę. Zapas owoców i wody na spokojne 3 dni wędrówki, a nie na jedną noc! Cała wędrówka zajęła nam ponad 3 godziny. Chłopaki mieli dokładne wytyczne co do trasy, wiedzieli dokładnie gdzie i jak iść. Czuliśmy się trochę jak w bohaterowie dobrego filmu : Za urwiskiem w prawo, potem wspinaczka po pięciu skałach, potem będą serpentyny, a gdy dojdziecie do dżungli to ciągle prosto! Niewiarygodnie było!

Obóz rozbiliśmy około 30 minut drogi od szczytu. Nazbieraliśmy wszystkiego co nadawało się do palenia: palm, krzaków, liści i zrobiliśmy wielkie ognicho! Ogniskowe tosty i pieczone ziemniaki smakowały jeszcze lepiej niż zawsze. Nie codziennie przecież kolacjo-śniadanie zjada się na szczycie aktywnego wulkanu. Magię tego miejsca podkreślały jeszcze gejzery i unoszący się od czasu do czasu zapach siarki. Wschód Słońca rozpoczął się około godziny 5:30, było przenikliwie zimno ale gwieździste niebo i spadające gwiazdy rekompensowały wszystko. Cały urok wschodu delikatnie zaburzyły chmury, które po kilku minutach mieniły się już w jaskrawych odcieniach pomarańczy! O wschodzie Słońca wszystko wydawało się jeszcze piękniejsze i niepowtarzalne. Jak to powiedzieliśmy – to jedno z tych miejsc na świecie gdzie można umrzeć – tym bardziej, że nad ranem odczuliśmy lekkie drgania ziemi.

Dla takich przygód i dla takich ludzi warto podróżować. Nam nadszedł czas rozstania, przygody naszych współtowarzyszy z Austrii będziemy śledzić na ich blogu : sexypeanuts.wordpress.com, mamy także nadzieję że kiedyś uda nam się jeszcze w takim gronie spotkać. Czasami to niesamowite, że los kojarzy ludzi na drugim końcu świata!

In the jungle :)

Jungle track, jungle track in Bukit Lawang

Bukit Lawang – to wioska, znajdującej się na granicy Parku Narodowego Gunung Leuser oraz chronionych terenów sumatrzańskiej dżungli. Dodatkowo położona jest nad rwącą rzeką, która jest swoistym parkiem wodnym dla jej mieszkańców oraz turystów. Sama wioska słynie z centrum rehabilitacji orangutanów oraz turystyki aktywnej. Wiecznie zielone lasy, liany, niewyobrażalnie ogromne drzewa to tylko część oferowanych atrakcji. Na trasie co chwilę natrafialiśmy na orangutany, gibony, makaki, ptaki, najdziwniejsze owady, mrówki giganty i motyle, które urzekły nas bogactwem kolorów. Największą atrakcją były oczywiście orangutany, które niezwykle sprawnie poruszały się po lianach i drzewach w poszukiwaniu pożywienia. Nie mamy żadnych wątpliwości – jest to najpiękniejsze miejsce jakie dotąd odwiedziliśmy. Cała wioska urzekła nas swoim drewnianym budownictwem i malowniczym położeniem. Prawdziwa natura, która nie jest zbytnio przekształcona przez ludzi. Rzeka to prawdziwy żywioł, wszyscy wspominają rok 2003, kiedy to w nocy wdarła się do wioski zabijając ponad 100 osób i niszcząc większą część zabudowy.

Chcąc poznać lepiej to magiczne miejsce, także i my zdecydowaliśmy się na trekking w dżungli. W okolicy Bukit Lawang żyje na wolności ponad 7000 orangutanów. To one stanowią największą atrakcję tego miejsca, a podczas negocjacji cenowych usłyszeliśmy, że szansa spotkania rdzawo-pomarańczowej małpki, która nigdy nie schodzi z drzewa oceniania jest na 85%. Ostatecznie nie było z tym żadnego problemu – widzieliśmy 10 orangutanów! Zdecydowaliśmy się na dwa dni marszu z noclegiem w obozowisku,a na koniec rafting do wioski. Rewelacja i niezapomniane przeżycia. Nasz przewodnik Tambrin okazał się wspaniałą osobą. Zaangażowaną w swoją pracę, gdy usłyszał, że jesteśmy pilotami wycieczek jeszcze bardziej starał wyjaśnić wszystkie nasze wątpliwości i jak najwięcej pokazać. Dzięki niemu wiemy już jak wydobywa się kauczuk, które liście odstraszają komary, wzmacniają żołądek, ujarzmiają ból głowy , pomagają leczyć malarię i wzmacniają potencję( podobno lepsze od niebieskich tabletek). W takich momentach uświadamiam sobie jeszcze bardziej o co walczą ludzie ratujący lasy równikowe czy jakikolwiek inny skrawek przyrody. W naturze jest zaklęta niesamowita moc i siła, którą człowiek stara się unicestwić swoim bezmyślnym działaniem.Wracając do orangutanów to warto dodać, że mieliśmy niezwykłą przyjemność uciekać w dżungli przed Niną! Jedynym orangutanem, który schodzi na ziemię. Wycofywaliśmy się około 100 metrów, a w tym czasie przewodnicy starali się przekupić wściekłą małpę owocami. Udało się, chociaż chwilę to trwało. O Ninie krążą legendy na całym świecie, a obecnie ma ona na swoim koncie 23 zranione osoby. W naszej ekspedycji na szczęście nikt nie ucierpiał z wyjątkiem naszego podwieczorka w postaci bananów, rambutanów i marakui.

 

Nasza grupa składała się z 5 osób oraz wspomnianego przewodnika i jego asystenta. Poznaliśmy chłopaków z Austrii i Anglii, którzy podróżują podobnie jak my – z plecakiem i do przodu. Tak się wszyscy razem zżyliśmy, że aż zdecydowaliśmy się zmienić nasze plany i troszeczkę przedłużyć pobyt na Sumatrze. Udaliśmy się całą wesołą ekipą do Berastagi, aby zobaczyć wschód Słońca na szczycie wulkanu :) Tu możecie zobaczyć wpis o wulkanach