Podróże to prawdziwy lajfstajl

Dzisiaj nie będzie o podróżach, ale o społeczności podróżników. Podróżników,którzy lekko się zdziwili  bo ktoś chce im ten tytuł odebrać. Skąd to małe tornado w polskim internecie? Otóż tak jak wielu podróżników, startujemy w konkursie na Podróżniczego Bloga Roku. Jest tylko mały problem…  serwis Onet zdecydował się wrzucić wszystkie blogi po podróżach małych i dużych, długich i krótkich do jednego wielkiego wora. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dorzucił do tego jeszcze piękne wnętrza, ekspertów od tematów parentingowych i co chyba najważniejsze –  wszystkie blogi związane z modą. Takim  oto sposobem powstała kategoria LAJFSTAJLOWA. Co my na to? My ruszamy lajfstajlowym krokiem w ślad za naszymi marzeniami

Może warto już nie nazywać się podróżnikiem, a właśnie Lajfstajlem? Takie słowa jeszcze w  naszym słowniku brakuje. Niech każdy zdecyduje indywidualnie. My za to śmiało przyłączamy się do lekko ironicznej akcji, która ma ukazać krótkowzroczność redaktorów serwisu Onet.pl.  Niestety uśmiercenie kategorii Podróże i szeroki Świat na długo zapadnie w naszej pamięci, ale nie pozostało nam nic innego jak tylko uśmiech na twarzy. Może to też jest lajstajlowe i jakoś przekona jurorkę tej kategorii Anne Muchę, że spanie pod namiotem, na plaży, chodzenie przez tydzień w dwóch koszulkach i pot wylany podczas każdego terningu to prawdziwy Lajfstajl 2012 roku!

 

Na koniec przedstawiamy Wam krótki filmik ekipy LOS WIAHEROS :)

https://www.youtube.com/user/loswiaheros?feature=watch

 

Lista innych blogów biorących udział w akcji :

1. http://www.bezdomu.wordpress.com
2. http://www.busemprzezswiat.pl
3. http://www.careerbreak.pl
4. http://www.crolove.pl
5. http://www.cuba-miamor.blogspot.com
6. http://www.dalekoniedaleko.pl
7. http://www.drwartacz.blogspot.com
8. http://www.emiwdrodze.wordpress.com
9. http://www.ethno-passion.blogspot.com
10. http://www.globblog.molski.org
11. http://www.guideless.tv
12. http://www.knappe.pl
13. http://www.koralinatropiprzygody.wordpress.com
14. http://www.lbtu.blogspot.com
15. http://www.lkedzierski.com
16. http://www.loswiaheros.pl
17. http://www.magda-tomek.com
18. http://www.mywanderlust.pl
19. http://www.naszcalyswiat.pl
20. http://www.nawlasneoczy.wordpress.com
21. http://www.nowak.com.au
22. http://www.podrozniccy.com
23. http://www.pojechana.wordpress.com
24. http://www.poloniasardynia.blox.pl
25. http://www.poprostupodroz.com
26. http://www.raffywdrodze.pl
27. http://www.ruszajwdroge.pl
28. http://www.skokwbokblog.com
29. http://www.thefamilywithoutborders.com
30. http://www.torellexpedition.pl
31. http://www.travelerlife.wordpress.com
32. http://www.tuhanoi.blogspot.com
33. http://www.vagabundos.pl
34. http://www.wedrowni.ufale.pl
35. http://www.wokoloswiata.blogspot.com
36. http://www.wroclot.pl
37. http://www.wypadnaweekend.blogspot.com
38. http://www.zarchipelagu.tk
39. http://www.zlaptrop.com
40. http://www.zyciewtropikach.com

Głosujcie na nas w konkursie

NASI DRODZY CZYTELNICY i FANI !

Uważacie, że nasza podróż była hardkorowa? Jeżeli tak to nie pozostało Wam nic innego jak tylko głosowanie na nasz artykuł.Wystartowaliśmy  w konkursie na portalu www.etraveler.pl,na podróżniczy hardkorey w kategorii ” turystyka kulinarna” ; Gorąco zachęcam do lektury naszego artykułu o kulinarnych osobliwościach w Azji południowo-wschodniej   oraz  oddania głosu na naszą relację pod tym linkiem :

http://etraveler.pl/strefa-podroznika/sladami-marzen-azjatyckie-smaki-robaki-i-przysmaki,artykul.html?material_id=5079d871142d5c830f000000

GŁOSUJEMY DO 15 LISTOPADA!   UWAGA oprócz głosów zliczane są także unikalne wyświetlenia!

z prawej strony głosujemy na Jaśmina Jurecka i Tomasz Labus – Śladami marzeń, azjatyckie smaki,robaki i przysmaki

Zachęcamy także do udostępniania tego linku oraz przesłania do znajomych. Wasze głosy i unikalne wyświetlenia to aż 40% punktacji!

 

GŁOSUJCIE, PRZESYŁAJCIE ZNAJOMYM I UDOSTĘPNIAJCIE!

 

Oprócz nagród indywidualnych, które są bardzo atrakcyjne, konkurs ma także cel charytatywny. Jeżeli dostaniemy się do finału nasza relacja zostanie opublikowana, a dochód ze sprzedaży zasili konto Fundacji Freespirit.

Czternaście finałowych relacji zostanie wydanych w formie e-booka w jednej z internetowych księgarni. Całkowity dochód ze sprzedaży e-booka pod tytułem „Podróżnicze hardkory” zasili konto Fundacji Freespirit, która zajmuje się działalnością artystyczno-kulturalną i pomocową dla dzieciaków z Moree w Ghanie. To z inicjatywy Fundacji w Moree powstała pierwsza biblioteka oraz Zespół Freespirit, który propaguje kulturę lokalnej społeczności. Fundacja ma jeszcze jeden ważny cel – inspirować do realizacji życiowych marzeń, czego nie bała się robić podróżniczka Kinga Choszcz, autorka książek „Prowadził nas los” (opis pięcioletniej podróży dookoła świata odbytej razem z Radosławem „Chopinem” Siudą) i „Moja Afryka”. Kinga Choszcz zmieniła los jednego dziecka z Moree, Fundacja kontynuuje jej dzieło, pomagając tamtejszym dzieciom na co dzień. Możemy wesprzeć te działania!

Ekipa Śladami Marzeń – wyróżniona

Co tu dużo mówić :) Nie spodziewaliśmy sie takiego sukcesu, zaledwie kilka dni po powrocie.  W konkursie ” Złote Plecaki” organizowany przez serwis tanie-loty.com zdobiliśmy wyróżnienie w kategorii świat. Nasza podróż została doceniona jako najdłuższa, najciekawsza i jednocześnie najtańsza. Konkurencja była ogromna, także tym bardziej cieszy fakt, iż zostaliśmy w taki sposób zauważeni. Dla początkujących podróżników, jakimi niewątpliwie jesteśmy to bardzo ważne. Dziękujemy zatem komisji oraz serwisowi tanie-loty.com za zorganizowanie tak fajnej imprezy. Obecność na gali, na której byłem osobiści to fajne doświadczenie, tym bardziej że przebywałem tam w bardzo zacnym gronie.

To już doczytajcie sami :

http://wlajazwlajaz.pl/konkurs/

To już jest koniec

WRÓCILIŚMY !
2 podróżników, 88 dni, 35 700 km i 225 mil morskich, a wszystko to w ślad za naszymi marzeniami. Przeżyliśmy najpiękniejszą przygodę życia, wracamy z plecakami pełnymi wspomnień i przeżyć, dyskiem pełnym zdjęć i filmów! Dla nas trwało to kilka krótkich chwil, dopiero co wyjeżdżaliśmy a już wróciliśmy. Cali i zdrowi po azjatyckich wojażach. Jak dobrze znów być w domu, dla nas jedna podróż się kończy, a kolejną zaplanujemy niebawem! Dziękujemy wszystkim za wsparcie, pomoc za to, że chcieliście nas czytać! Niebawem kolejne wpisy, mamy nadzieję że ten blog będzie żył, i dlatego zamierzamy publikować tutaj kolejne nasze wyjazdy te dalekie jak i te bliskie. Bo najważniejsze to ciągle mieć marzenia!

Lecimy jutro ? Nie za 7 godzin !

Żegnaj Laosie!

Z Laosu w lipcu kupiliśmy bilet linią AirAsia do Kuala Lumpur. To był dobry ruch, bo chyba nie przesiedzielibyśmy tych 2200km w żadnym busie, pociągu czy czymkolwiek inny. Laos pożegnał nam strefą bezcłową, w której znajdował się największy wybór Labela jaki w życiu widziałem! Zaczynało się tradycyjnie od Red Label, przez Black Label, Double Black, Green, Platinium, Gold a kończąc na Blue i jakiejś bliżej nie opisanej butelce za którą trzeba było zapłacić 5500 dolarów! Może kiedyś zakosztuję i takie specjału. Tam też spotkaliśmy pewnego Chińczyka, który bardzo wybuchowo przywitał nas w Malezji…..

Wybuchowe wyjście !

Lądujemy, i zbieramy się do opuszczenia samolotu. Bezczelnie wepchnął się przed mnie jakiś Chińczyk, który ewidentnie mocno się kołysał na lewo i prawo( była godzina 13:30!). Zrobił kilka kroków w kierunku wyjścia, zatrzymał się przed schodami. Stoi, stoi a po chwili cofa 2 kroki w moim kierunku, łapie się za usta i sruuuu …. poleciało! Gościu zarzygał całą swoja twarz, cały przedsionek samolotu i drzwi wyjściowe. O tyle dobrze, że zdążyliśmy czmychnąć na bok i nas ta fontanna nie dosięgnęła. Przy wyjściu nie było także obsługi, także w sumie to nikt tego nie widział. Jak mu się już udało zejść po schodząc to jego towarzysze powycierali mu okulary i mógł śmigać dalej. Generalnie to jestem niedobrym człowiek bo miałem nadzieję, że może za chwilę zrobi to samo, ale np. na strażnika w okienku. Niestety nic się już ciekawego w związku z nim nie wydarzyło. Co nie zmienia faktu, że powitanie na malezyjskie ziemi było bardzo wybuchowe!

Nasz przyjaciel Iqmal!

O Igmalu już czytaliście – tak tak to ten sam, która przenocował nas w lipcu. Niezwykle cieszyliśmy na spotkanie z nim bo nasze wspomnienia o jego dobroci w stosunku do nas co chwila wracały. Czekaliśmy na niego chwilę na dworcu centralny w KL, umilając sobie ten czas w Mcdonaldzie! Niespodziewanie w stoliku obok powstało małe zamieszanie. Okazało się, że ktoś ukradł dwóm młodym ludziom torbę z laptopem. My siedzieliśmy dosłownie 2 metry obok i co najdziwniejsze nic nie zauważyliśmy. To był dla nas duży szok, tym bardziej zaczęliśmy uważać na nasz skarb. Przecież na jego dysku znajduje się ponad 100 GB zdjęć i filmów! Komputer stał się zatem najcenniejszą rzeczą jaką wtedy posiadaliśmy!

Igmal na wejście od razu mnie nieźle dobił! Tomas! Co Ci się stało – taki chudy jesteś! No tak był Ramadan, waga spadła i tak już jakoś zostało. Nasz malezyjski przyjaciel zabrał na na powitanie pod Petronas Twin Towers. Bliźniacze wieże, które są symbolem Kuala Lumpur to prawdziwy cud architektoniczny. Wieże znajdują się w sąsiedztwie, a właściewie są częścią parku miejskiego, w którym znajdują się m.in. publiczny basen, place zabaw, meczet oraz ogromne połacie zieleni. W ogromnym parku pośród przepięknych, wręcz majestatycznych drzew biegały rozkrzyczane dzieciaki. Idealne miejsce, aby w środku miasta zaznać spokoju i dobrze się zrelaksować.

Muzułmańskie wesele

Tak właśnie, udało nam się załapać na muzułmańskie wesele. Igmal ubrał nas w tradycyjne strone, przeznaczone na tę okazję i udaliśmy się na ceremonię. Nie myślcie, że było to dzika impreza, na której leje się strumieniami alkohol. Abstynencja to podstawa egzystencji muzułmanów. Wesele to było bardzo formalne. Zaproszono dziesiątki osób, które korzystały z cateringu i oczekiwały na przybycie pary młodej. Gdy młodzi już się pojawili przyszedł czas na błogosławieństwo rodziny, przemowę najbliższych przyjaciół i pokrojenie tortu – UWAGA TORT BYŁ PLASTIKOWY! Po pierwsze nie było go łatwo pokroić, a po drugie i tak go nikt nie jadł – był to tylko wymiar symboliczny. Ostatnim punktem programu były wspólne zdjęcia z parą młoda, na wyjściu dostaliśmy jeszcze słoiczek z ciasteczkami i po wszystkim. Całość trwałą niecałe 2 godziny. Trochę mieliśmy o tej imprezie inne wyobrażenie, ale to niezwykła przyjemność gdy można w taki sposób poznawać inne kultury.

Przyśpieszony powrót

W Kuala Lumpur mieliśmy docelowo spędzić prawie 4 dni. Niespodziewanie jednak nasz pobyt został skrócony. Sytuacja w jakiej się to stało był dość komiczna. Postanowiłem w niedzilę wieczorem sprawdzić ile kosztuje bilet na naszą trasę kupowany dzień przed lotem. Ku mojemu zaskoczeniu nie znalazłem jednak takie połączenia. Próżno go było szukać w wyszukiwarkach lotów, jak również na stronie Egyptair. Na podstronie gdzie można było sprawdzić historię lotów jak i te przyszłe. Tam też znaleźliśmy bardzo ciekawe informacje. Ktoś prze-bukował nam bilety. Wylot z Kuala Lumpur pozostał bez zmian 02.10.2012 o godzinie 22:00, jednak kolejny z samolot z Kairu odlatywał nam 02.10.2012 o 11:00. Czyli zanim my wylecimy z Malezji! Przez chwilę mieliśmy perspektywie 3-dniową wizytę w Kairze, aż do piątku na kolejny lot. Rano udało nam się dodzwonić do biura linii i po kilku minutach rozmowy pozostało nam już tylko czekać na decyzję. Jak wyszło? Około południa otrzymaliśmy informację, że za 7 godzin mamy stawić się na lotnisku. W sumie dobrze, że byliśmy na miejscu i nie było z tym problemów. Ostatnie szybkie zakupy, spacer po mieście, pakowanie i wyjeżdżamy. Z jednej strony byłą szansa zobaczyć piramidy, z drugiej jednak cieszyliśmy się z faktu, że czeka nas jeden dzień dłużej w Budapeszcie w doborowym tirowym towarzystwie. W biurze egipskich linii lotniczych na lotnisku w KL chcieliśmy potwierdzić szczegóły lotu. Tam na wiadomość, że jesteśmy z Polski Pan manager pyta Jaśminę czy znamy Grzegorza Lato!! To oczywiście, że tak – to taki leśny dziadek, który ciągle kieruje polską piłką. Takim pozytywnym akcentem zakończyła się nasza przygoda na azjatyckiej ziemi.

 

 

 

Vientiane – bogata stolica biednego państwa

Vientiane -nowoczesna stolica

Vientiane to ciekawe miasto, w którym najbardziej urzekł nas bulwar i deptak nad Mekongiem. Majestatyczna rzeka, która przepływa przez miasto jest jednocześnie naturalną granicą Laosu z Tajlandią. Niejednokrotnie ludzie stoją wpatrzeni w tajskie miasto. Tak jakby wypatrywali tam lepszy świat. Mnie zmusiło to do niezwykłej refleksji. Zwykła rzeka, oddziela dwa tak różne i odmienne światy. Ci sami ludzie, podobny język, inna waluta, inny poziom życia, inny świat. Te 2 różne światy zostały kilka lat temu połączone Mostem Przyjaźni, co niewątpliwie wpłynęło na rozwój Laosu.

Samo miasto uchodzi za niebezpieczne, ze względu na złodziei. Działają w ten sam sposób co w Kambodży. Pamiętacie jak nas okradli? Tym razem nikomu się nie udało. Wprowadziliśmy wiele systemów zabezpieczających kamerę i aparat. W ruch poszły sznurki, które przywiązywaliśmy do spodni i sprzętu. Na szczęście nie było potrzeby weryfikacji ich skuteczności. Podczas długich wieczornych spacerów byliśmy pod wrażeniem jak tutaj miejscowi spędzają czas. W dwóch miejscach na ogromnych skwerach trwał publiczny aerobik. W większości brały w nim udział kobiety, które może nie wiekiem, ale duchem na pewno były młode. W okolicach znajdowały się także place zabaw dla dzieci oraz nocny market dla turystów. Tam jednak po 3 miesiącach doświadczeń nie znaleźliśmy nic oryginalnego czy ciekawego.

Drogo, drogo ,drogo

Stolica do tanich nie należy. Szczególnie jeżeli chodzi o noclegi. Za 60 000 kip czyli 7,5$ nocleg znaleźć można w jednym jedynym hostelu, ale warunki wołają o pomstę do nieba. Cena to jedyny argument, aby tam zostać. My zdecydowaliśmy się na Mixay Paradise gdzie cena to aż 90 000 kip czyli 11doalrów. To była jedna z lepszych opcji gdyż w tym ogromnym hotelu w cenie było śniadanie z szwedzkim stołem. Wychodziło to dość korzystnie, bo można było zjeść ile dusza zapragnie, a różnica w cenie zwracał się. Obsługa dodatkowo nas zaskoczyła oferując nam także jednego dnia darmową kawę i pyszne czekoladowe ciacho. Jak dla nas bomba. Jedyny minus tego miejsca to wszechobecne zakazy bardzo wysokie kary, które dotyczyły niemal wszystkiego : prania ,palenia, picia alkoholu, wynoszenia jedzenia ze śniadania. Dla większości z nas to kwestie normalne, tam jednak przypominały o tym tabliczki z podkreśloną wysokością kary za łamanie regulaminu!

Park Buddy i cała reszta

W okolicy Vientiane jedną z najciekawszych atrakcji jest park Buddy. Samo zwiedzanie tego magicznego miejsca zajęło nam 30 minut. Dojazd najróżniejszymi autobusami ponad godzinę, a powrót prawie trzy. Dlaczego tak? Oczywiście wracaliśmy stopem i niefortunnie wylądowaliśmy na drugim końcu miasta. Spacer trochę trwał, ale w zamian zwiedziliśmy całe miasto oraz jego najważniejsze zabytki. Sam park w naszym wyobrażeniu miał być dużo większy. W rzeczywistości wszystko znajduje się na małej przestrzeni, co z jednej strony daje poczucie ogromu, a drugiej odbiera odrobinę swobody. Niesamowite rzeźby i posągi Buddy pod różnymi postaciami to widok magiczny, czasami zabawny, ale na pewno ciekawy. W sumie byłoby to idealne miejsce na piknik dla całej rodziny. Wstęp do parku to wydatek 5000 kip czyli około 2złote.

W mieście, którym widać duże wpływy francuskie jednym ze symboli jest łuk triumfalny. Monumentalna budowla góruje na ogromnym placu otoczonym zielenią. TO nas niewątpliwie urzekło, gdyż w krajach azjatyckich ciężko znaleźć duże skwery, gdzie można spokojnie odpocząć, posiedzieć i spędzić miło czas.

Węża, ropuchę czy rybi łeb czyli bazar w stolicy

Bazar w Vientiane był przeogromny. Udało się nam dostać do jego części żywieniowej. Tam czekały prawdziwe kwiatki. W jednych wiadrach ropuchy, w innych węże, obślizłe i wręcz odstraszające. Wszystko na na kilogramy do kupienia na obiad. Po chwili mieliśmy niezwykła przyjemność oglądać jak sprzedawczyni obiera żaby ze skóry. Trzeba przyznać, ze robiła to bardzo bardzo sprawnie:) Każdy kolejny krok to nowe ekstremalne wrażenia. Zakupić można było żuki, ogromne, śmierdzące głowy ryb, zresztą nie tylko głowy bo całe ryby także były. Zarówno żywe jak i te średnio świeże. Największy smród wydobywał się z kotła, w którym gotowano kurze embriony. Nie dało się tam wystać pięciu sekund, a naprzeciwko znajdował się salon kosmetyczny. Istna masakra! Warto jeszcze dodać, że wszędzie po podłodze wałęsały się kury, pozwiązywane parami tak, aby nie mogły się ruszać. Mamy także nadzieję, że ogromne garnki z jakąś brązową mazią, które minęliśmy nie miały przeznaczenia gastronomicznego. Wyglądały tak jakby, ktoś pozbierał wszystkie wałęsające się po ziemi resztki i chciał zrobić gulasz, a raczej wielki koktajl. Wiele w Azji widzieliśmy, ale to nas naprawdę przerażało. Wszechobecny syf dał nam się zresztą we znaki późnym popołudniem. Na całym ciele zaczęły nam wyskakiwać czerwone bąble. Bardzo twarde w dotyku i do tego cholernie swędziały. Żadne maści nie pomagały, ale na szczęście kolejnego dnia przestały dokuczać i powoli znikać. Trudno powiedzieć co nam się do skóry dorwało, może jakieś pluskwy, może pchły, a może jakieś krwiożerce, nieznane nauce laotańskie diabły bazarowe. Podsumowując – przeżyliśmy także jest ok.