VI festiwal Śladami Marzeń ruszył!
Tuż po godzinie 12:00 w hali 15 MTP ruszył kolejny festiwal Śladami Marzeń.
W kategorii Polska opowieści rozpoczęli pasjonaci kraju, którzy przemierzają go wzdłuż i wszerz różnymi środkami lokomocji: stopem, rowerem czy pociągiem. Zabrali nas w krótką podróż ze Śnieżnika, przez Tatry, Roztocze, Mazury, Kaszuby, aż do Bałtyku, gdzie wcale parawany nie są im straszne. Pokazali, że Polska ma wiele do zaoferowania i wcale nie jest stereotypowa, nudna czy przewidywalna.
Za młodu jeździli z rodzicami, czytali podróżnicze książki, a swój pierwszy, samotny wyjazd odbyli w… Bieszczady. Pierwsi prelegenci, Małgorzata i Michał Brezdeń, podczas podróży na Wschód zdali sobie sprawę, że w Polsce życie jest komfortowe, dla niektórych z zagranicy może być nawet „rajem”. Ponarzekali trochę na inne kraje, np.: Nową Zelandię, gdzie dostaniemy 1000% tłuszczu we frytkach, Malezję, gdzie normalnością jest spotkanie jadowitego węża lub pająka podczas niedzielnego spaceru, już nie mówiąc o czereśniach za 100 zł/kg. – Chyba więc tak źle w Polsce nie jest? Pamiętajmy, że każda podróż zaczyna się od wyjścia z domu – mówili Małgorzata i Michał Brezdeń z www.wsandalachpara.pl, zachęcając do odkrywania naszego pięknego i różnorodnego kraju.
Później zrobiło się: Niebezpiecznie, aż miło!
Tamara Kanecka przedstawiła kobiecą podróż po Gwatemali i Hondurasie. Zakochana w Ameryce Środkowej w przeciągu roku odbyła aż dwie podróże w te rejony. Opowiadała o tradycji, muzyce i rdzennych mieszkańcach Gwatemali. Spełniła swoje marzenia, oglądając wybuch wulkanu, burzę i najpiękniejsze widoki jakie w życiu widziała. Pokazywała humorystyczne filmiki z Gwatemalczykami w roli głównej, którzy na szczycie wulkanu… pili wódkę i słuchali disco polo. Bo czemu nie? Dźwięki Marimby zabrały nas w gwatemalski klimat święta Todos Santos (Wszystkich Świętych). Dowiedzieliśmy się, że tam cmentarz to dobre miejsce na randkę, a mężczyźni nie wychodzą bez żelu na włosach. Na przykładzie dała nam również lekcję, że w telewizji gwatemalskiej wszystko idzie na wizję. Obalając wszelkie stereotypy niewątpliwie zachęciła do podróży w tamte rejony Ameryki Środkowej. Po więcej zdjęć i opowieści sięgnijcie na TAMphotoblog na Facebook’u.
Nie-skończona droga małżeństwa Kostyk
Do Nowej Zelandii przenieśliśmy się wraz z Wojciechem Kostyk i Darią Urban-Kostyk. Przekonywali, że dla chcącego nic trudnego, np.: by nosić codziennie 17 kg na plecach, przechodzić przez busz porastającymi paprocie i odganiać natarczywe, małe muszki. Co ciekawe nawet na końcu świata, otrzymali dobrą i tanią pomoc dentystyczną. Zaprzyjaźnili się z niejedną papugą, owcami i fokami. Poznali otwartych i chętnych do pomocy Nowozelandczyków, którzy kazali nazywać się… KIWI. Odwiedzili Hobbita w miejscowości Shire, aż dotarli do potężnego i majestatycznego Mordoru. Ogromna różnorodność, ciągle zmieniające się krajobrazy, które inspirują i zachęcają do sięgania po więcej. Taka właśnie jest Nowa Zelandia, dla której lecąc z Polski warto spędzić 4 dni w samolocie! O przygodach małżeństwa poczytajcie więcej na peregrinos.pl.
Podwodne, lodowe zauroczenie
Z zielonych terenów, przenieśliśmy się do krainy śniegiem i lodem płynącej, czyli… Antarktyki. Bartosz Stróżyński opowiedział nam o swoim „Podwodnym zauroczeniu” oraz o pięknie i harmonii w przyrodzie. Zabrał nas na podwodną wycieczkę z lampartami morskimi, pingwinami i górami lodowymi. Dał sobie za zadanie łamanie stereotypów i mitów! Zanurkował z niedźwiedziem polarnym, który tym razem nie okazał się taki straszny i groźny. Według prelegenta pasja i zaangażowanie są najważniejsze, a jego pierwsze, podwodne zdjęcie zmieniło jego życie. Zdecydowanie zachęcił nas do walki o marzenia! Więcej na www.fimufo.com.
Kraina współczesnych elfów w tandemie
Jak podróżuje się z dużym psem? Dlaczego elfy mają buty z czubkami na końcu? Czy warto oświadczyć się na Nordkappie? Pierwszy raz w historii Festiwalu Śladami Marzeń przy pomocy telekonferencji, odpowiedzieli na te pytania Klaudia Jadwiszczyk i Krzysztof Lewicki.
W piątkowe popołudnie przenieśliśmy się tandemem na zimną Północ. Klaudia i Krzysztof wraz z psem Kadlookiem, na przełomie 2016/2017 roku, podjęli próbę zdobycia Nordkappu pojazdem ważącym 380 kg. Przez 9 miesięcy, z których pół roku było przeplatane śniegiem i silnym wiatrem, przemierzali drogi Krajów Bałtyckich oraz całą Finlandię do punktu kulminacyjnego, by następnie wrócić Półwyspem Skandynawskim do swojego ukochanego Mikołowa.
Byli przygotowani perfekcyjnie: jedzenie porcjowane według wagi każdego z uczestników wyprawy, bezzapachowe pożywienie dla Kadlooka, aby nie wabiło dzikich zwierząt, umowa z rodziną, która co kilka tygodni wysyłała stworzoną wcześniej paczkę w wyznaczone miejsce czy stworzenie jedynej na rynku przyczepy, która spełniała potrzeby czworonoga oraz pełniła funkcję stabilizacji całego pojazdu.
W Laponii warto zrobić nóż
Droga, którą pokonali, była do zrobienia w 3 miesiące. Klaudii i Krzysztofowi nie chodziło jednak tylko o to, aby dotrzeć do celu. Chcieli spotkać jak najwięcej ludzi, mieszkać z nimi, uczyć się ich i żyć tak jak oni. Niejednokrotnie więc byli „adoptowani” przez rodziny ludu Saamów, znanych przez nas bardziej jako Lapończyków. Tam dowiedzieli się, że renifery nie reagują na klakson, ponieważ są do samochodów przyzwyczajone, a buty z długimi, spiczastymi czubkami, które kojarzą nam się z elfami, służą do nart biegowych. Podróżnicy mieli okazję wykonać swój własny nóż, który okazał się ważny dla lokalnej społeczności. Był symbolem akceptacji i przynależności.
Oświadczyny “bez wyboru”
Przylądek Północy to ważny element podróży nie tylko dlatego, że nikt wcześniej nie dotarł tam pojazdem o tak dużej wadze. W tym miejscu Klaudia zgodziła się zostać żoną, co zostało przez Krzysztofa sprytnie zaplanowane, ponieważ „gdyby powiedziała “nie”, musiałaby sama wracać do domu”.
Pomimo licznych problemów i codziennych zwątpień, Północ jest dla nich fantastyczna i uważają zgodnie, że warto zaufać ludziom, bo to oni stworzyli tę podróż razem z nimi. Przed kolejną podobną wyprawą zastanowiliby się milion razy, ale nie żałują ani chwili spędzonej razem na tandemie ze swoim największym przyjacielem – psem Kadlookiem, którego kilkakrotnie było słychać w tle telekonferencji.
Ginące plemiona Papui Zachodniej w oczach Alicji Kubiak i Jana Kurzeli
Korowaje nie lubią gdy mówi się o nich jako o kanibalach, nawet w czasie przeszłym. Asmaci pomimo przejścia na chrześcijaństwo, są nimi nadal. Dlaczego?
Ostatnia piątkowa podróż na VI Festiwalu Śladami Marzeń odbyła się do Papui Nowej Gwinei. Alicja Kubiak oraz Jan Kurzela zabrali nas w odwiedziny do ginących plemion, do których rocznie dociera około 200 osób. Powodem jest niewątpliwie trudny dostęp do nielicznych już wiosek oraz konieczność posiadania zezwolenia.
Podróżnicy płynęli wiele godzin tropikalnymi rzekami i wędrowali kilka dni w błocie przez dżunglę, próbując radzić sobie z komarami czy pijawkami, aby dotrzeć do ludzi drzew, jak inaczej nazywani są Korowaje. Posiadają oni domy na drzewach, w których młodzi ludzie oraz wojownicy mieszkają na wysokości 26-38 metrów. Z kolei osoby starsze i z problemami z poruszaniem się, mieszkają na wysokości 8-10 metrów. Powodów to tworzenia siedlisk na drzewach żelaznych jest kilka: występowanie terenów bagiennych, insekty żyjące przy powierzchni gleby czy wiatr wiejący na wysokości koron drzew, dający ukojenie przy panujących tam wysokich temperaturach powietrza. Wśród Korowajów zakorzeniona jest głęboka wiara w duchy i to ona, a raczej strach przed złymi siłami, jest kolejną przyczyną życia na wysokościach.
Kanibalizm Korowajów
Wiara w nadprzyrodzone siły sprawia również, że Korowaje przenoszą swoje wioski w inne miejsca. Była też bezpośrednią motywacją dla rytuału kanibalizmu w przeszłości. Gdy któregoś członka klanu podejrzewano o obecność złego ducha, przywiązywano go do pala na środku wioski, by następnego dnia rano zabić go strzałą wycelowaną w głowę. Poszczególne części ciała były dzielone między mieszkańców według zasług, gdzie mózg przeznaczony był dla starszyzny. Ludzie drzew smak człowieka porównywali do smaku kazuara – ptaka, zamieszkującego tereny Nowej Gwinei i północno-wschodniej Australii.
Domy na palach
Drugim plemieniem, w wielu aspektach różniącym się od Korowajów i zamieszkującym inną część wyspy, są Asmaci. Żyją oni w domach na palach, do których znad brzegu rzeki prowadzą liczne pomosty. Uzasadnieniem takiego położenia jest bagienny i bardzo zanieczyszczony teren oraz obecność krokodyli różańcowych, osiągających 5 metrów długości. Najważniejszym budynkiem w wiosce jest longhouse, do którego wstęp mają tylko mężczyźni i gdzie podejmowane są decyzje dotyczące klanu.
Asmaci są najlepszymi rzeźbiarzami na Pacyfiku. Tworzą dzieła, w których przeplatają się motywy krokodyla, głowy ptaków, lisa czy dzioborożca. Są nimi ozdabiane łodzie, które znajdują się przy każdym asmackim domu.
Chrześcijaństwo jak kanibalizm?
Od niedawna Asmaci dobrowolnie stali się chrześcijanami. Przyczynili się do tego niewątpliwie misjonarze, którzy porównali chrześcijan do kanibali (czyli ich samych), którzy jedzą ciało Chrystusa i piją jego krew.
Podróż po Papui Nowej Gwinei jest nie tylko trudna, ze względu na dostępność, olbrzymie odległości czy obecność dzikich zwierząt. Jest przede wszystkim niebezpieczna, z powodu ginących już ludów, w których zakorzenione są tradycje jedzenia ludzkiego mięsa. Mimo, że przypadki kanibalizmu są już bardzo rzadkie i ostatnie jego przejawy notowane na rok 2012, zawsze należy liczyć się z ryzykiem, które nadal istnieje.
Galerie zdjęć z pierwszego dnia festiwalu znajdziecie tutaj.
Dziękujemy serdecznie za podsumowanie festiwalu naszym wolontariuszom – reporterom.
Autorką powyższego tekstu jest: Dorota Piniarska, Zuzanna Chabowska
Autorką zdjęć jest Jagoda Lasota instagram.com/lasotyzm // jagodalasota.pl
Za korektę i koordynację pracy wolontariuszy dziękujemy Gabrieli Jelonek
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!