2 dni na granicy czyli spieprzaj dziadu

Drobne wyjaśienia

Na początku kilka słów wyjaśnienia – w Bangkoku spędziliśmy 3 dni, niestety większość tego czasu to intensywna terapia po słoneczna: smarowanie jogurtem, aloesem, balsamem, zimne okłady itp, itd. Jaśminka trochę nam się popaliła na Koh Tao i małą przerwa była niezbędna. Do Bangkoku jeszcze wrócimy po pobycie w Kambodży. Dlaczego wracać a nie zostać na dłużej? Czysta biurokracja- skończyła nam się wiza, także w 15 dzień pobytu musieliśmy Królestwo Tajlandii opuścić! Wtedy też dokładniej opiszemy Wam Bangkok i jego niepowtarzalne atrakcje:) W końcu Ping-pong show i rewia ladyboyów ciągle przed nami:)

2 dni na granicy w kolejce po wizę….

Z Bangkoku do Siem Reap udaliśmy się minibusem. Niestety Jaśminka po swoich kontaktach III-stopnia ze Słońcem była jeszcze bardzo osłabiona i stop odpadał definitywnie. Bilety udało nam się kupić w atrakcyjnej cenie bo zaledwie 225 BHT/osobę – to jakieś 25zł. Tym bardziej, że niektóre biura oferowały ten przejazd za 600BHT. Trzeba się dobrze rozglądać, żeby nie przepłacić. Podróż miała trwać 10 godzin z dwugodzinnym postojem na granicy gdzie mieliśmy wyrobić wizy. Tak się jednak, pewnie przypadkiem złożyło, że zatrzymaliśmy się 3 km przed granicą na lunch i … zmianę busa? Aaa chyba coś nie gra……, no ale skoro przerwa na jedzenie to jeszcze nic złego. Siadamy, zamawiamy, a po chwili przychodzi jakiś szemrany koleś i chce nasze paszporty i jedno zdjęcie. O co mu chodzi? Wyciągam paszport, ale trzymam go mocno, mając świadomość, że to moja przepustka do Kambodży, a gościu raczej na strażnika granicznego nie wygląda. Jaśminka podaje mi zdjęcie, koleś wyciąga jakiś formularz, prosi o pokazanie tajskiej wizy i informuje nas, że wiza kosztuje 1200BHT/osoba. O co kuźwa chodzi? Szybka kalkulacja to prawie 40$, podwójna cena! Tłumacze mu delikatnie, że mu się chyba coś zdrowo pomyliło i wizę wyrobię na granicy! On na to z ostrą ripostą, że jesteśmy nienormalni i będziemy tam siedzieć 2 dni zanim coś załatwimy. No chyba nie – spieprzaj dziadu! Z naszej 11 osobowej grupy 4 osoby udało mu się nastraszyć, resztę wraz z nami odwieźli na granicę. Co okazało się na miejscu? Kolejki wszędzie tylko nie w dziale wizowym. Przed drzwiami ogromny plakat informujący, że Kambodża wolna jest od korupcji, a w środku strażników delikatnie informuje, iż oprócz ustawowych 20$ do wizy należy przekazać w paszporcie 100BHT. Nie ma dyskusji, taki mały podatek – w zamian po 3 minutach w naszych dokumentach była już wbita kambodżańska wiza na 30 dni. Trwało to szybciej niż w tej zapchlonej restauracji, w której każdy chciał zarobić na biednych i przestraszonych turystach. Nas jednak nie zagięli:) Na granicy dostaliśmy specjalnego przewodnika, który eskortował nas aż do ostatniego etapu podróży jakim był autobus do Siem Reap. W końcu po 13 godzinach byliśmy już na miejscu– meldując się w Garden Village.

http://www.gardenvillageguesthouse.com/

Idealny dla nas Guest House, w którym za nocleg kosztuje nas 1$ za osobę. Fakt – tylko materac z moskitierą, ale najważniejsze, że pod dachem:) Do tego piwko za 0,5$ i  zaczynamy przygodę z Kambodżą! Akon

 

Siem Reap artystycznie, czyli jedwab i inne ciekawostki

Farma Jedwabiu Artisans Angkor

Siem Reap to nie tylko miejsce, w którym można zobaczyć Angkor Wat. My spędziliśmy tu kilka wyjątkowych dni i codziennie mieliśmy co robić i za każdym razem były to dla nas małe, bardzo ciekawe odkrycia.

Pierwszego dnia udało nam się odwiedzić pracowanie artystyczną. Tutaj w kilku pomieszczeniach ( niedaleko Old Market) znajdują się pracownie rzemieślnicze gdzie można podpatrzeć jak artyści produkują ręcznie figurki z drewna lub piaskowca- strasznie mozolna praca. Jedną figurkę , wytwarza się około tygodnia. Pracowania malowania na jedwabiu, wycinanie wzorów ze skóry. To wszystko można zobaczyć, podpytać a na koniec zakupić wytwarzane wyroby. Jednak to nie wszystko . Warto zapytać o farmę jedwabiu. Z warsztatów dostaniemy się tam za free luksusowym busikiem. Jest to świetnie przygotowane miejsce pod kątem turystów. Przewodnik oprowadzał nas po wszystkich halach i dokładnie opisywał proces produkcji.

Jedwab – materiał z robaków

Na początku jedwabniki, specjalnie do tego celu przeznaczone kopulują i co ciekawe, samiec po tym akcie umiera ( biedaczek). Samica składa jajeczka, z których po kilku dniach wylęgają się larwy. Są one okropnie żarłoczne, karmione są liśćmi morwy – specjalnie na ten cel hodowane. Larwy trzymane są w palmowych koszach gdzie tylko dorzucane są liście- robaczki 2 dni jedzą, jeden dzień śpią, Dodatkowo budynek, w którym się znajdują jest postawiony na palach, pale są jakby w małych basenikach z wodą co ma zabezpieczyć przed dostawaniem się do budynku innych robaków, które mogą być zagrożeniem dla cennych larw.

Kiedy już larwa zaspokoi swój głód wystarczająco przybiera kolor żółty i przemienia się w kokon. To właśnie te kokony są podstawą do wytwarzania drogocennego materiału. 80% Kokonów używa się do produkcji materiału, 20% przeznacza się na kolejne pokolenie jedwabników. Kokony wygotowuje się w wodzie ( tym samym zabija się larwy jedwabników) i przędzie się nici. Z jednego kokonu powstaje aż 400 metrów nici. Wiem, że mi się to zdarza ale tym razem nie pomyliłam się w zerach :)Kolejny etap to z kilku cieniutkich nici stworzenie jednej grubszej. Następnie, jeśli jest taka potrzeba nici farbuje się naturalnymi barwnikami takimi jak trawa cytrynowa.Nici są także farbowane na kilka kolorów. Najpierw farbuje w jednym kolorze, następnie wiąże się supełki i znów farbowanie w kolejnym.Kolejnym etapem jest przygotowanie miejsca pracy dla tkaczek.

Wyplatanie szali i nie tylko

Cieniutkie nici zakłada się na maszynę, następnie niteczka po niteczce przeplata się w odpowiednich miejscach aby uzyskać pożądany wzór. Jest to strasznie mozolna praca. Zrobienie pół metra szala zajmuje cały dzień, a niteczek i różnych patyczków jest tyle, że ciężko się w tym połapać co do czego służy.Na końcu zwiedzania znajduje się oczywiście sklepik z wyrobami gdzie można zaopatrzyć się w świeżo wypleciony jedwab.

 

Senteurs d’ Angkor Workshop

Kolejnym ciekawym miejscem jest warsztat artystyczny w którym wytwarzane są wszelkiego rodzaju świeczki, pudełeczka, mydełka i kosmetyki. Funkcjonuje to na podobnej zasadzie jak fabryka jedwabiu. Z Central Market zabiera nas Tuk-Tuk i zawozi do pracowni na drugim końcu miasta. Tam przesympatyczna Pani opowiedziała nam o procesie produkcji tych wyrobów a także o wielu ciekawostkach związanych ze składnikami jaki potrzebne są w manufakturze. Tak więc wiemy już jak rośnie pieprz czy ananas ( możecie zobaczyć w galerii), a także jakie przyprawy składają się na curry czy amok ( przyprawa potrzebna do przyrządzania tradycyjnego dania kambodżańskiego)

Wszystkie produkty pakowane są w palmowe, ręcznie robione pudełeczka. W do produkcji kosmetyków uzywa się tylko naturalnych składników z terenów Kambodży.Na koniec zwiedzania można skosztować także pysznej herbatki

TAJSKA LISTA ZAKUPÓW – Konkurs ekipy Śladami Marzeń

Zapraszamy Was serdecznie do udziału w konkursie!

TAJSKA LISTA ZAKUPÓW !

Poniżej zamieszczamy paragon ze sklepu 7-eleven. Kupiliśmy 5 pozycji. Waszym zadaniem jest odgadnięcie jak największej liczby produktów przez nas zakupionych. Spośród osób, które zgadną największą ilość, rozlosujemy jedyne w swoim rodzaju, niepowtarzalne, wyjątkowe i najwspanialsze na świecie nagrody! Nagrody niespodzianki specjalnie od Ekipy Śladami Marzeń

Zasady:

I. Polub profil wyprawy „Śladami marzeń”: www.facebook.com/sladamimarzen

II. Odgadnij jak najwięcej spośród 5 kupionych przez nas produktów.

III. Odpowiedz prześlij na adres: sladamimarzen@gmail.com wraz ze swoim imieniem i nazwiskiem.

IV. Konkurs trwa 7 dni  czyli do 26.VIII.2012, wyniki już kolejnego dnia!

V. Zapraszajcie znajomych i bawcie się razem z nami! Śledźcie też nasz profil – tam będzie mało podpowiedź :)

 

 

Koh Tao – Raj dla płetwonurków

Koh Tao

Kolejny prom, kolejne kilka godzina bujania na morskich falach i wreszcie kolejna wyspa. Koh Tao polecało nam wiele osób spotkanych na naszej drodze, więc zdecydowaliśmy się i my tu zawitać. Słyszeliśmy że jest to idealna wyspa dla backapackersów jednak spodziewaliśmy się trochę czegoś innego. Z tego co zdążyliśmy zauważyć w Tajlandii nie ma za bardzo różnicy między guest housem, hostelem , czy hotelem. Nie ma żadnej zasady co będzie względnie tanim noclegiem.

Ceny noclegów były znacznie wyższe niż na Phi Phi, co nas zdziwiło , bo spodziewaliśmy się dużo niższych cen.

Płetwonurkowy Raj

Wyspa Tao słynie z bardzo dobrze rozwiniętej bay płetwonurkowej. Na każdym kroku można spotkać szkółki organizujące szkolenia w atrakcyjnych cenach. Kurs taki obejmuje zazwyczaj noclegi, szkolenie i często posiłki – 4 dniowy kurs to koszt ok 8500BHT kończący się zdobyciem międzynarodowej licencji ?

My zdecydowaliśmy się na jednodniową wycieczkę wokół wyspy połączoną ze snorkelingiem. Fauna i flora nów zaskakiwała nas kolorami, piękne kształty rafy koralowej, tęczowe ryby i ławice tysięcy ryb przepływające tuż obok. To wszystko razem sprawia niesamowite wrażenie i można się poczuć jak jedna z tych ryb.

Wszystko byłoby wspaniale gdyby nie mój jakże „ wspaniały” pomysł, aby się trochę poopalać na górnym pokładzie statku jednak nie wzięłam pod uwagę faktu , że słońce naprawdę mocno grzeje i trzeba by się porządnie wysmarować kremem z filtrem. Niestety człowiek uczy się na swoich błędach, a ja właśnie leczę poparzenia i gorączkę 4 dzień.

Niespodziewany przypływ … gotówki

Ci którzy znają Labiego to wiedzą jak bardzo lubi wszelkiego rodzaju konkursu. Idziemy sobie ulicą z naszymi nowo poznanymi znajomymi ( na wycieczce wokół wyspy), a tu jakąś sympatyczna Pani zaprasza nas do lokalu obok na darmowe drinki, ok czemu nie:) W międzyczasie rozpoczęły się zapisy do konkursu, który polegał na rzucaniu woreczkami z ryżem, w planszę z dziurkami. Każda dziurka była inazej punktowana. Oczywiście chodziło o to aby zebrać jak najwięcej punktów. Startowały 32 osoby. Najpierw rozgrywki w parach ( osoba z gorszym wynikiem odpadała). Potem jeszcze kolejne 2 etapy i już Labi pozostał wśród 4 najlepszych. Chwilę później trafia do finału z gościem który do tej pory najcelniej rzucał i miał bardzo wysokie wyniki. Finał. Po pierwszych rzutach 8 dla Tomka 4 dla Moliego Kolejny rzut Molino łącznie ma tylko 10 punktów! Do wygranej brakuje tylko 3 punktów, wystarczy jeden celny rzut z pięciu. Pierszy – pudło, drugi- 1 punkt ( za mało) , trzeci 1 punkt ( za mało), czwarty- pudło. Rzut piąty – ostatnia szansa na wygraną i wpadają      3 punkty! Euforia i radość nie do opisania! Nerwy do ostatniego rzutu, ale Labi wytrzymał napięcie i dał radę:)

! Udało się! Labi wygrał turniej i przy okazji dofinansował znacznie naszą podróż, bo wygraną za pierwsze miejsce było 6000 Batów czyli ponad 650 zł !

Koh Samui – 1000BHT za trójkącik

Dobry autostopowy dzień :)

Koh Lanta tak jak już Wam pisaliśmy to duża wyspa, aby ją opuścić i możliwie najszybciej dostać się na stały ląd trzeba 2 krótkie odcinki pokonać promem. My zdecydowaliśmy się, aż do Suratthani pojechać stopem. To był rewelacyjny dzień pod tym względem. Wierzcie albo i nie, ale 3 razy wyciągnięta ręka i 3 razy pierwszy samochód się zatrzymuje. Najpierw dostaliśmy się z naszego hotelu na rzece do portu, a tam …. no właśnie na pakę:) Zabrała nas dwója ludzi, którzy jechali po drewno do Bangkok. Rewelacja, wydostaliśmy się bez żadnych kosztów z wyspy, a dodatkowo podrzucili nas niemal do miejsca docelowego. 6 godzin jazdy na pace, upłynęło nam bardzo przyjemnie. Raz się opalaliśmy, raz robiliśmy zdjęcia, przerzucaliśmy się z jednego boku na drugi, a najbardziej pracochłonnym zajęciem było machanie do wszystkich ciekawskich, którzy chyba nie za bardzo rozumieli jaki jest nasz sposób podróżowania. Wylądowaliśmy 30 km od Suratthani, a tam znowu ta sama sytuacja. Pierwszy samochód staje i jedziemy już do celu z małą przerwą na duriana w domu kierowcy. Sami nie spodziewaliśmy się, że tak dobrze pójdzie. Chwilowo nasze humory się popsuły gdy dowiedzieliśmy się, że nocna barka, którą mieliśmy płynąć na Koh Samui miała wypadek i dzisiaj nie płynie. Szukaliśmy jakiś dodatkowych informacji o innych promach, ale nikt nic nam nie był wstanie powiedzieć. Pewnym momencie zobaczyliśmy jedyne chyba otwarte biuro podróży, a przed nim ogromny autobus klasy V.I.P. To była nasza ostatnia nadzieja. Wchodzimy pytamy i po chwili Pani gdzieś telefonuje. Nagle wielkie poruszenie, coś krzyczy, chaotycznie tłumaczy drogę. Wniosek prosty – chyba mamy mało czasu. Nagle woła jakiegoś gościa – idźcie z nim. Pakują nas do autobusu, który za 40 min miał odjechać do Bangkoku, poganiają hostessy i podwożą prosto do celu. Jesteśmy spóżnieni10 minut, ale czekają na nas w biurze z wypisanymi biletami do Koh Samui. Autobus do portu też jeszcze nie odjechał. Jak szczęście to szczęście:). Późnym wieczorem byliśmy już w porcie na Koh Samui, przed 24 zameldowaliśmy się w tanim hinduskim hostelu nieopodal Chaweng beach. Witamy w świecie imprez, seksu, dragów i „oryginalnych” Ray Banów za 150 BHT.

 

 

 

 

 

 

Wyspa rozpustników

Byliśmy na kilku tajskich wyspach, ale Koh Samui to istna wyspa rozpusty. Już pierwszej nocy nasz wspaniałomyślny hinduski gospodarz zaproponował dobry towar do spalenia – 350 BHT/1gram. Cenę zostawiam znawcą do przeanalizowania. Po kilkunastu minutach spostrzegliśmy, że nasz pokój mieści się w mini burdelu. Między kilkoma pokojami biegały pół nagie Tajki, na zmianę się malując i upiększając. Zapowiadała się wesoła noc. My także ruszyliśmy w miasto – trasa od  7-eleven do 7-eleven i w każdym po piwku. Po całym dniu jazdy już po kilku małych  piwkach było wesoło. Odwiedziliśmy zatem jeden z miejscowych klubów, potańczyliśmy ,pobawiliśmy się. Ciągle w oczy rzucały nam się europejsko-tajskie pary. Często młodzi, ale także grubi, starzy i ohydni faceci, ledwo trzymający pion i ich partnerki w wysokich obcasach i takich sukienkach, że wietrzyły swoje 4 litery. Generalnie rozpusta na maksa. Mieliśmy tyle fanu z tego, że postanowiliśmy zrobić pewne doświadczenie. Otóż wykorzystując okazję zdobyliśmy dla Was, nasi kochani czytelnicy unikalny cennik usług seksualnych na Koh Samui. Zaznaczam jednak, że nie zawsze negocjowaliśmy cenę do oporu i oczywiście z żadnej z tych usług nie skorzystaliśmy.

 CENNIK

  • zrobienie loda – 400BHT ponad 40zł
  • seks klasyczny– 500BHT ponad 50zł
  • trójkącik – 1000BHT ( z negocjowane z 2000BHT) – około 110zł

Rozpusta to nie wszystko

Oczywiście poza uciechami cielesnym, są także inne atrakcje na wyspie. Tradycyjnie najlepszym sposobem na zwiedzanie wyspy jest wypożyczenie skutera. Warte uwagi są piękne plaże, błękitna woda i liczne wodospady. Należy je jednak oglądać pod koniec pory deszczowej, niestety w sierpniu nie ma dostatecznej ilości wody, aby poznać ich cały urok. Bardzo urokliwe są niektóre skały : między innymi dziadka i babci oraz skała miłości. Wyspa słynie także z aren do walk bawołów. Jest to jeden z najrzadszych sportów tajskich jaki można zobaczyć. Walki odbywają się między innymi z okazji rozpoczęcia nowego roku chińskiego. My niestety nie mieliśmy okazji podziwiać zmagań tych dostojnych zwierząt. Podczas objazdówki po wyspie warto zatrzymać się także przy świątyni buddyjskiej, w której możemy podziwiać mumię mnicha, który właśnie w tym miejscu spędził ostatnie lata życia poświęcone medytacji. Co ciekawa z bliżej nie określonych nam przyczyn miał on założone Ray Bany. Także w tym oryginalnym stroju niewiele ustępuję 12-sto metrowemu Buddzie, który jest symbolem wyspy.

 

Koh Lanta – wyspa pyszności

Koh Lanta – wyspa magicznych miejsc

Na Koh Lantę dostaliśmy się promem z Phi Phi. Na wyspę można się dostać obecnie tylko raz dziennie. Niestety low season sprawił, że akurat na tę wyspę przejazdy są najdroższe. Bilety można kupić niemal w każdym biurze podróży na Phi Phi. Warto jednak porównać cenny, gdyż nie wiele trzeba,aby sporo przepłacić. Ceny wahają się między 350-600 BHT za ten sam prom, w tym samy dniu i miejsce w tej samej klasie! Podróż trwała troszkę ponad 2 godziny.

Koh Lanta to dużo wyspa z wieloma ośrodkami wypoczynkowymi. Są one jednak porozrzucane po całej wyspie co sprawia, że przemieszczane bywa kłopotliwe. My nocleg zaklepaliśmy już na Phi Phi po twardych negocjacjach osiągnęliśmy cenę 500BHT za bungalow położony na skarpie z widokiem na morze. Warto dodać, że cena ta była niezwykle atrakcyjna za tak urokliwe miejsce. Po chwili okazało się, że para Kanadyjczyków za podobny domek, ale bez widoku na morze zapłaciła 800BHT. Skąd takie różnice? Ano wynikają one z narodowości kupujących.. Jaśminka zauważyła, że niemal w każdym miejscu pytają o kraj pochodzenia. Niestety jak jesteś Niemcem to masz przerąbane – ceny minimum razy 2! Podobnie działa to w przypadku całej Europy Zachodniej. My na koniec negocjacji usłyszeliśmy, że skoro jesteśmy z Polski i do tego studenci to nie mamy tak dużo pieniędzy, więc w drodze wyjątku dostaniemy domek w tej cenie na 2 noce.

Negocjacje – czyli jak kupować, żeby nie przepłacać

W negocjacjach trzeba być nieustępliwym i twardo walczyć o swoją cenę. A jeżeli druga strona nie zgadza się na nasze warunki, warto zwyczajnie zrezygnować i odejść. W większości przypadków będziemy ścigani przez sprzedającego i zaoferuje on nam satysfakcjonującą cenę. Podobnie jest w przypadku wszelkiego rodzaju pamiątek. Tam już z zasady sprzedający rzucają kosmiczna cenę, a po chwili dodają, że mogą zrobić zniżkę. Ja w takim przypadku negocjacje owej zniżki zaczynam od 20% kwoty podanej przez handlarza. Mimo że jest on święcie oburzony, to zazwyczaj transakcja jest finalizowana, a cena jest dla mnie zawsze satysfakcjonująca.

Słoń Trąbalski na uwięzi …..

Och jak dobrze być w miejscu gdzie Ramadan nie obowiązuje:) Wypożyczyliśmy tradycyjnie skuter i udaliśmy w poszukiwaniu pysznych azjatyckich smaków. Na samym początku nasze drogi spotkaliśmy dwa biedne i zniewolone słonie. Słonica i jej maluszek, przywiązaniu łańcuchem do drewnianego kołka, w upale bez wody i świeżego jedzenia. Przeraziło nas to niesamowicie. Wygrzebaliśmy więc resztki ananasa z torby i nakarmili te dwa biedactwa. Niesamowite uczucie karmić słonia, który praktycznie je z ręki, a pokarm zabiera tak delikatnie i z niewyobrażalną gracją, której często brakuje ludziom. To doświadczenie sprawiło, że absolutnie pod żadnym pozorem nie będziemy wspierać zaistniałego precedensu. Spacer na słoniu, który jest tak traktowany została definitywnie wyrzucona z naszego programu i póki co nie chcemy o tym słyszeć.

Wracając do naszej przejażdżki, najpierw udaliśmy się do Parku Narodowego Koh Lanta. Chroni on fragment dżungli i południowego wybrzeża wyspy. Zdziwiło nas jednak, że w PN są wyasfaltowane ścieżki, poprzycinane drzewa, a całość wygląda jak wielki park, ale miejski. Nie zdecydowaliśmy się na trekking wytyczona ścieżką, gdyż tak naprawdę nie oferowała ona nic ciekawego poza porostami i lianami, które tak naprawdę co tutaj wszędzie. Cały ten PN zalatywał specjalnie stworzony produkt, mający na celu przyciągnięcie turystów. Wejście na teren parku to wydatek rzędu 100BHT/osobę, my zapłaciliśmy jednak tylko 30BHT. Wiadomo – negocjacje jak wszędzie:)

Z dodatkowych atrakcji warty polecenia jest za to wodospad, który paradoksalnie znajduje się kilka kilometrów przed granicą parku. Można do niego dojść za własną rękę lub wynająć przewodnika. W pobliżu jest także farma węży. Idealne miejsce dla miłośników mocnych wrażeń. Nie liczcie jednak, że zwierzaki są tutaj trzymane w dobrych warunkach. Podobnie jak w przypadku słoni, przebywanie na terenie owej farmy to dla nich męczarnia.

 BYŁA WYŻERKA !

Na wyspie odnaleźliśmy dwa naprawdę magiczne i miejsca, które polecamy każdemu wybierającemu się w ten region Tajlandii!

 

  • Gipsy Restaurant – najbardziej klimatyczna restauracja na Koh Lancie!

 

Restaurację odkryliśmy niedaleko Gipsy Village. Położona przy głównej drodze, zauroczy nas wystrojem i klimatem. Restauracja zbudowana jest na dwóch ogromnych drzewach, które to przechodzą take przez jej środek. Krzesła, stoły, balustrady wszystko misternie rzeźbione i niesamowicie masywne. Umywalki zrobione był z ogromnych muszli, podobnie jak lampy i wiele innych dodatków. Byliśmy jedynymi klientami, zajęliśmy wyborne miejsca przy samej balustradzie, rozkoszując się widokiem na plaże, okoliczne wyspy i błękitną wodę. Przeglądaliśmy z niezwykła fascynacja kartę w poszukiwaniu dobrej rybki. Kelner pomógł nam rozwiązać problem i już po chwili usłyszeliśmy skrobanie łusek. Zszedłem na parter do kuchni i podpatrywałem jak nasza ryba w sosie słodko-kwaśnym jest przygotowywana. Smażona na głębokim oleju w małej, schludnej i czystej kuchni z widokiem na Morze Andamańskie. Obok przyrządzany był sos w skład którego wchodziły następujące składniki : przecier pomidorowy, odrobina sosu chwili, marchewka, świeży ananas, szczypiorek, cebula i przyprawa do kurczaka. Całość tradycyjnie podana z ryżem, a do picia mrożona kawa, która jest nieopisaną pomocą w unicestwieniu pikantnego smaku.

Co tu dużo mówić – sam obiad był prawdziwym dziełem sztuki. Właściciel restauracji, starał nam się niezwykle umilić czas. Zaprosił nas do swojego pokoju, pozbijanego z desek. Urzekła nas w nim prześwitująca żywica przez którą wpadało czerwono-pomarańczowe światło tworząc niezapomnianą atmosferę. Jak się po chwili okazało właściciel jest artystą, który sam wykonuje wszystkie meble i dodatki w restauracji. Całość jest dziełem jego życia, w której trzeba zakosztować wybornego jedzenia będąc na Koh Lancie! A kiedy już odjeżdżaliśmy i okazało się, że nie pojedziemy bo mamy gumę, zapakował nasz motor na pakę i odwiózł do najbliższego warsztatu.

Więcej szczegółów na www.gypsyrestaurantlanta.com

 

 

 

 

 

 

 

Hotel i restauracja na rzece

Kolejnym rewelacyjnym miejscem, dla którego zdecydowaliśmy się na przedłożyć nasz pobytu na wyspie jest hotel i restauracja na rzece. Urokliwie miejsce, które odkryliśmy przemierzając wyspę skuterem, a kolejnego dnia dotarli tam stopem. Położone jest w północno-wschodniej części wyspy, na ścieżce widokowej wśród lasów mangrowych. Jest to pływający kompleks, którego poziom położenia zmienia się w zależności od pory roku i co za tym idzie głębokości wód. Podczas naszego pobytu poziom wynosił tylko 3 metry, natomiast podczas maksymalnych opadów sięga aż 7 metrów. Jest to fajne miejsce, gdzie można się całkowicie zrelaksować łowiąc ryby i a kubki smakowe rozpalić do czerwoności kosztując najsmaczniejszych i najświeższych przysmaków. Właściciele oferują miejsce noclegowe( poza sezonem 300BHT w sezonie około 500BHT), wypożyczanie kajaków, wędki oraz wycieczki wokół wyspy. My łowiliśmy ryby oraz wybraliśmy się na godzinną wyprawę kajakiem( trochę było nudno bo woda praktycznie stała). Wieczór był czasem degustacji. W kompleksie mieści się także rybia farma, a co za tym idzie każda zamówiona ryba musi zostaje odłowiona na oczach klienta. My wybraliśmy Groupera – podobno najcenniejszą i najlepszą rybę oferowaną na wyspie, ale cenioną w całej Tajlandii. Dodatkowo na ruszt poszły kraby niebieskie w sosie czosnkowo-pieprzwoym oraz klika małż-gigantów. Krab zostały naszym faworytem – mięso wręcz rozpływało się w ustach, a każdy jego kęs rekompensował trudny wydobycia go z pancerza. Przepisy na rozmaite sosy, które tak bardzo urozmaicały smak potraw podamy Wam już niebawem.