Medan – najbrzydsze miasto świata

Hałas, smród i pogoń za ładowark

Medan, do którego dotarliśmy publicznym autobusem okazał się wielką pomyłką. Naprawdę zasługuje on na miano najbrzydszego miasta świata. No może nie pomyłką, ale jedynie dobrą bazą wypadowa do naprawdę wartych uwagi miejsc. Nasza przygoda z tym miastem zaczęła się jednak bardzo dobrze. Przypadkowo spotkany współtowarzysz podróży, nauczyciel matematyki zaprosił nas do siebie, proponując jednocześnie nocleg. Ostatecznie wylądowaliśmy u jego siostry, w samym centrum zatłoczonego, śmierdzącego i hałaśliwego miasta. Wszędzie unosił się odór palonych śmieci, spalin samochodowych… bleee tylko jak najszybciej wyjechać.

Niestety wyjazd dnia następnego opóźnił się o kilka godzin. Powód – głupota i rozkojarzenie. Ładowarka od kompa została nad jeziorem Toba. Szczęście w nieszczęściu, że udało się dodzwonić do Bagus Bay – ostatniego miejsca noclegowego i jeszcze tego samego dnia odebrałem swoją zgubę w Medanie. Dowiózł ja kierowca autobusu. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło, gdyż załapaliśmy się na wycieczkę po mieście.

Wielki meczet i farma krokodyli – największe atrakcje

Wielki Meczet ufundowany przez sułtan w 1906 roku jest jak sama nazwa skazuje największym w Medanie. Jest także udostępniony dla zwiedzających ( wejście 5000 Rp). Możemy w nim podziwiać architekturę o wyraźnych wpływach arabskich. Trochę całość zaburzają wiatraki, przytwierdzone o sufitu. Nie ulega jednak wątpliwości, że przynoszą one nieopisaną ulgę dla wiernych. Szczególnie w okresie Ramadanu ciężko wytrzymać upały w Medanie.

Odwiedziliśmy także Istana Maimoon – pałac sułtana, składający się z 30 pokoi, z których tylko jeden jest udostępniony zwiedzającym ( pokój metrażowo jak wielki dom). Budowla powstała w roku 1888.

Poza tym w drodze powrotnej wjechaliśmy jeszcze na farmę krokodyli. Miejsce ciekawe, ale podobnie jak cały Medan brudne, a warunki w jakich zwierzęta tam przebywają są przerażające.

Oczywiście nie możemy nie wspomnieć kolejny raz o niezwykłej dobroci, jaka nas spotyka w Indonezji. Ludzie są tak otwarci, zapraszają nas do siebie, organizują wycieczki i niezwykle mocno interesują się naszą kulturą i zwyczajami. Dodatkowo zrobili nas już małżeństwem, a Jaśminka nie możne opędzić się od komplementów w stylu : „You are so beutifull Jasmin!”’

 

Smażony Hau Hau

Smażony Hau Hau

Znalezienie czegoś naprawdę ekstremalnego do jedzenia w Indonezji nie było łatwe.

Na wyspie Samosir nareszcie się udało, pewnie będzie to co za chwilę przeczytacie rozpatrywać w różnych kategoriach. Ktoś się przerazi, ktoś przestanie przeglądać naszą stronę, a może ktoś powie – też chciałbym skosztować. Miały być azjatyckie smaki, robaki i przysmaki i też są. Może będzie to brutalne polowanie, ale skoro mieszkańcom wyspy wyjęto z jadłospisu jakiś czas temu człowieka to postanowili go zastąpić jego najlepszym przyjacielem – psem. I właśnie psiego mięsa kosztowałem podczas wczorajszego obiadu. Baru serwującego taki wymyślny przysmaku szukaliśmy z pomocą miejscowych mieszkańców. Czasami na ich twarzach widniał dziwny uśmieszek, czasami zaczynali się śmiać, ale koniec końców doprowadzili nas do celu.

Jaśminki nie dało się nakłonić do degustacji, zatem całą odpowiedzialność za powodzenie tego zadania spoczywała na mnie. Powiem wprost – starałem się wyłączyć jakiekolwiek emocje i podejść do tego kawałka mięsa jak do każdego innego. Tym bardziej, że psy do jedzenia są specjalnie hodowane. Ta myśl była niezmiernie pomocna, tym bardziej, że kilka biegało po restauracji. Pani łamanym angielskim potwierdziła nam jednak, że ich żywot nie zakończy się w garnku.

Co do samych walorów smakowych to psie mięso uważam za bardzo żylaste i ciągliwe. Dostałem kawałek psiego żeberka w pikantnym sosie, bez dodatku chili oczywiście z dodatkowym talerzykiem ryżu i coca-colą na specjalne zamówienie ( tak na wszelki wypadek, żeby zalać żołądek w nagłej potrzebie). Ogólnie było zjadliwe, ale bez rewelacji. Warto było skosztować i przekonać się, że jednak dobrze przyrządzony kurczak czy wieprzowinka jest dużo smaczniejsza, a klopsika  i rolady od babci to już nic nie przebije.

A teraz to co tygryski lubią najbardziej czyli BAZARYYYYY I JEDZENIEEEE

Bach bach i do przodu – jezioro Toba

Ramadan – święty czas

Należy Wam się jeszcze kilka słów wyjaśnienia. Zapomnieliśmy dodać że 21 lipca zaczął się Ramadan – święty miesiąc w Islamie. Pierwszy raz mamy z nim styczność, a co za tym idzie wiele się ciekawego dzieje. A tak właściwie po co ten Ramadan? Już słyszeliśmy wiele odpowiedzi na ten temat. Każdy to przeżywa na swój sposób tak jak u nas Wielki Post. Umul tłumaczyła nam to w taki sposób iż Bóg chce abyśmy doświadczyli głodu  tak jak mają na co dzień biedni ludzie, aby zrozumieć ich sytuację oraz aby się z nimi jednoczyć. Ramadan trwa przez miesiąc i jest to czas poświęcony modlitwie, zgłębianiu Koranu. Jest to czas postu – wyznawcy Allaha  od wschodu do zachodu słońca wstrzymują się od picia, jedzenia, palenia i seksu. Od rana do wieczora w meczetach odbywają się modły. Na wsi ich ilość jest mniejsza ze względu na to że wiele osób pracuje na polu. Jedną z zasad jest także to, iż kobieta w czasie okresu nie może wchodzić do meczetu. W czasie dnia większość budek jedzeniowych jest pozamykanych, pojedyncze restauracje pootwierane są tylko dla turystów. Rzadko można spotkać także kogoś jedzącego, albo pijącego na ulicy. Najbardziej przerażające i męczące są jednak dla nas meczety. Każdy posiada głośniki z których głos modlitwy niesie się niemiłosiernie na każdej ulicy. Nic oczywiście nie mamy przeciw modłom i obrzędom – w końcu to my jesteśmy tutaj intruzami – ale meczet o 4 rano budzący na śniadanie i modlitwę naprawdę nie pozwala normalnie przespać nocy.

Byle czym przez Sumatrę

Suamtra z pewnością nie jest miejscem dla kogoś kto się śpieszy. Wyruszyliśmy z Palupuh (gdzie uczestniczyliśmy w lekcji gotowania) nad jezioro Toba. Prognozy nie były jednak zbyt optymistyczne. 16-18 godzin jazdy jeżeli nie będzie padać i nie zdarzy się coś nieoczekiwanego. Perspektywa spędzenia tak długiego czasu w autokarze skutecznie nas odstraszyła. Szybka decyzja i po chwili już staliśmy na drodze z wyciągniętym kciukiem:) W Bukattingii słyszeliśmy, że jazda stopem zajmie nam 3 dni, że nikt się na to nie decyduje, żeby tego nie robić. A tutaj 10 minut i już siedzieliśmy w przepakowanym samochodzie z siedmioma wojskowymi. Jechaliśmy z nimi 260km, a zajęło nam to 7 godzin. Niestety pokonywanie krętych, górskich dróg nie należy do łatwych.

Wieczorem dotarliśmy do Padang Sidempuan, miasta w którym zasadniczo nie ma nic, ale było zdecydowanie największe na naszej trasie. Tam już nocnym autobusem ruszyliśmy w drogę nad jezioro Toba. Przedtem załapaliśmy się jeszcze na kolacje. To jest najpiękniejsze w naszej podróży, kiedy ktoś zaczepia nas na ulicy, chce pomóc, a po chwili zaprasza nas do domu na posiłek. Ten mieliśmy okazję spożywać na podłodze, nie było ani krzeseł, ani stołu, no i oczywiście bez sztućców, ale do tego już się przyzwyczailiśmy- rękami smakuje najlepiej.  Po kolacji załapałem się na szybki meczyki w piłkę z miejscowymi dzieciakami, a później podjechał już po nas zamówiony autobus i przyszedł czas opuścić miasto i to niezwykłe wesołe towarzystwo.

Jezioro  Toba –  kraina  kanibali 

Nad ranem dotarliśmy nad jezioro Toba – ostoję chrześcijaństwa w Indonezji ( tylko około 5%  wyznaję tę religię). Noc spędziliśmy na kanapie w remontowanym hotelu – była bardzo wygodna i do tego roztaczał się z niej magiczny widok na jezioro. Następnie rano, najpierw kupiliśmy miniaturowe i przesłodkie mango i udaliśmy się na prom. Cel – Tuk Tuk, malowniczo położona miejscowość na wyspie Samosir. Wyspa jest ogromna – wielkości Singapuru, a samo jezior Toba to największe i najgłębsze jezioro kraterowe na świecie. W przeszłości ( według różnych źródeł do XIX lub XX wieku) wyspa zamieszkiwana była  przez plemiona kanibali. Chrześcijanami stali się oni zaś w wyniku działalności holenderskich mnichów. Obecnie wyspa to jedno z niewielu miejsc w Indonezji gdzie chrześcijan jest więcej od muzułmanów. Wytworzyła się tutaj także specyficzna kultura ludowa – Batak.

Jej wpływ szczególnie widoczny jest w budownictwie. Domki mają specyficzną konstrukcją są podłużne a wykrzywiony dach imitujący rogi bawoła,  (mi osobiście przynosiły na myśl Arkę Noego). osłania od góry wejście do domu. Do środka wchodzi się po schodkach przez małe drzwiczki. Wiele z tych tradycyjnych drewnianych domów jest zdobionych rzeźbionymi wzorami i pomalowanymi głównie w kolorze czerwonym , białym i czarnym. Jako element zdobniczy często pojawia się jaszczurka – być może dlatego że jest to przyjazne stworzenie, które zjada komary i inne owady. Czasami gdy ma dobry humor lubi także towarzyszyć w kąpieli – Labiemu spała na głowę kiedy gdy brał prysznic. Może pomyślała, że to jakiś wielki szkodnik ? Nie ma tutaj tradycyjnych cmentarzy, na godny pochówek mogą pozwolić sobie tylko najbogatsi. W wyniku tego na wyspie znajduje się wiele sarkofagów, przypominających kapliczki. Jedne odnowione, inne niszczejące, ale wszystkie niezwykle wymyśle i interesujące.

Tuk  Tuk – Turystyczna oaza spokoju

Nie lubimy z zasady miejsc turystycznych – a Tuk Tuk takim niewątpliwie jest. W niczym nie przypomina jednak polskiego morza, gór czy Alhambry w Granadzie. Turystów jest niewielu, głównie Niemicy i Holendrzy, ale to że są pozytywnie wpływa na miejscową ludność. Posesje są zadbane, czyste, a wokół nich nie ma gór śmieci tylko malutkie góreczki. Generalnie jak najbardziej pozytywnie. Dwa dni totalnego relaksu w Bagus Bay – ośrodku położonym w okolicy portu. Miejsce idealne dla każdego podróżnika – nocleg 2$ od osoby, pyszny sok z świeżo wyciskanych owoców 1$( do wyboru marakuja, pomarańcza, ananas, banan, cytryna, papaja i każdy możliwy miks), do tego dostęp do internetu, mini golf, darmowe canoe i bilard. Czy można chcieć coś więcej? Tylko odpoczywać, poznawać ciekawych ludzi.

Wyspę objechaliśmy skuterem. Niestety cały dzień padało,  co skutecznie odbierało nam przyjemność z podróżowania. Przemoczeni i wymarznięci dotarliśmy do gorących źródeł. Tutaj przy świeżo wyciśniętym soku z ananasa zażywaliśmy kąpieli w baaardzo gorącej wodzie wypływającej z gór. Po drodze odwiedziliśmy też muzeum we wiosce Simarira. Można zobaczyć tu kilka typowych dla tego regionu domków Bataków, groby królów a także  Batak Dance – typowy dla tego regionu taniec. Dodatkowo w miejscowości Ambarila jest muzeum – Stone Chairs w którym widzieliśmy miejsce egzekucji oraz kolejne charakterystyczne Batakowe domki. Dodatkową atrakcją są sklepiki w których sprzedawane jest rękodzieło od batiku do  songetu. Songet to skomplikowana sztuka tkania materiałów, tworzy się wyplatają różne wzory atakże dodaje się do niego srebrne i złote nici.

Rendang – czyli wielkie gotowanie

 

Nasze spotkanie związane z przyrządzaniem tego specjału rozpoczęło się od zrobienia zakupów na wielkim bazarze. Następnie udaliśmy się do Umul – tej samej kobiety u której kosztowaliśmy Coffee Luwak. Razem z całą rodziną pokazywała nam jak krok po kroku powstaje Rendang. Spędziliśmy przemiły wieczór pełen opowieści i historii o rodzinie, kulturze i religii.

 

 

Ze względu na to, że był to drugi dzień ramadanu to razem zjedliśmy kolację ( po godzinie 18 – po zachodzie słońca). Na stole pojawiła się Kindula – papka z czerwonej fasoli, duriana, ryżu zbitego w trójkąciki  oraz chendol ( wyglądające jak robaki, mające galaretowatą konsystencję w kolorze czerwonym lub zielonym). Większość potraw w czasie ramadanu jest słodkawych, jak to powiedziała Umul – aby żołądek dobrze pracował.

Wracając do naszej potrawy to przygotowuje się ją ok.4 godziny w tradycyjny sposób rozgniatając imbir, czosnek oraz gotując w woku na palenisku . Potrawa oczywiści mimo, że z okrojoną ilością chilli, jak na moje kubki smakowe i tak była trochę ostra, jednak w połączeniu z ryżem i zagryzane ogóreczkiem smakowało wybornie.  Rendang to potrawa tradycyjnie przyrządzana z wołowiny ale może też być  zrobiona z każdego innego mięsa. Do potrawy dodaje się także chilli, trawę cytrynową, imbir, czosnek, a to wszystko gotuje się w mleku kokosowym przez około 3 godziny na wolnym ogniu.

Skuter trip do jeziora Singkarak

Wypożyczyliśmy skuter (ok 60 000 Rp za dzień) i podróżujemy przez sielskie wioski otoczone z każdej strony malowniczymi polami ryżowymi. Po drodze w mijanych przez nas wioskach mieszkańcy suszą przeróżne dobra natury. Lubimy zatrzymywać się aby zobaczyć co akurat tutaj się hoduje – czasem można się wiele nauczyć i dowiedzieć. np. cynamon. Najpierw zdziera się z drzewa korę następnie czyści, tnie na cieniutkie paseczki i suszy na słońcu do postaci ruloników – jakie znamy ze sklepów.

Wiele rzeczy jest dla nas całkowitą nowością i niejednokrotnie bywa ciężką łamigłówkową. Przy drodze można spotkać aktualnie suszące się kardamon, goździki, kukurydzę, kawę , kakao, banany, ryby, ryż i wiele innych.

 

Jeśli chodzi o kwestie benzyny to jest to dla nas dość zabawne. „ Stacje benzynowe” są praktycznie na każdym kroku jednak wyglądają trochę inaczej. Zazwyczaj jest to drewniana budka która posiada jeden dystrybutor lub stojak z plastikowymi butelkami po wodzie wypełnionymi benzyną. Myślę, że nikt z nas by się nie obraził gdyby i u nas były takie stacje. Tym bardziej, że litr benzyny kosztuje tutaj około 0,5$!! Tak dokładnie jakieś 1,7złotego ….. ( bez komentarza)

Podczas nasze wycieczki w kierunku jeziora Singkarak w miejscowości Tabek Patah trafiliśmy do wyjątkowego miejsca. Kolejna fabryka kawy, jednak położona w bardzo klimatycznym miejscu z dala od drogi i hałasu, z taras z widokiem na góry na którym kosztujemy pysznych napojów. Pijemy wyrabianą tutaj na miejscu kawy oraz białej herbaty z liści kawy – podanej w bardzo oryginalnym naczyniu ze skorupki kokosa. Można także skosztować herbaty z liści morwy. Właścicielka fabryki bardzo chętnie odpowiadała na nasze jak zwykle drobiazgowe pytania i pokazała nam jak produkuje kawę oraz ciasteczka bananowe którymi uraczyła nas podczas picia.

 

Nasze miejsce docelowe – Jezioro Singkarak samo w sobie nie zrobiło na nas wrażenia. Jak wiele miejsc w okolicy także tutaj były tony śmieci, któe skutecznie zabiły klimat tego miejsca. Jednak to my staliśmy się przez chwilę atrakcją turystyczną na pobliskiej plaży i każdy chciał sobie z nami zrobić zdjęcie.

 

Najlepsze zdjęcie tygodnia i kolejny album

Pragniemy poinformować, że nasze z zdjęcie z albumu Singapur zostało najwyżej ocenione przez zarejestrowanych użytkowników SwiatPodroznikow.pl i zostało zdjęciem tygodnia! Ślicznie dziękujemy za głosy i zachęcamy do oglądania kolejnych zdjęć
tym razem z Sumatry http://www.swiatpodroznikow.pl/pl/gallery/album_photos/124